Konrad Sikora
KLANGOR
Osoby:
IRENA
JASIEK
ZOŚKA
ONI/ONE
MAJKA
TOMEK
JOANNA
KOLEKTYWY
ŚWITANIE: POWROTY STRACHU
Rozlega się intensywny klangor. Słońce dopiero wstaje, lekko, leniwie, jak w pięknej balladzie. Młodzi ludzie z lornetkami, lunetami, aparatami fotograficznymi gapią się w niebo.
ONI/ONE
Patrz, wracają. Czekałam na nie. Wiosna idzie.
Nie mogę już tej zimy.
Musi być duży. Bardzo głośno.
Strzelam, że koło trzystu.
Czyste piękno.
One pewnie już widzą słońce.
Są ponad chmurami, to pewnie tak.
Ciekawe, czy mają tam ciepło.
Tak wysoko? Niemożliwe.
Co musi mieć taki ptak w głowie?
Tyle kilometrów.
Upór. – To musi mieć.
Rok w rok w tę i z powrotem.
Jak klakson, no nie?
Chwilę ich posłuchać i można zapomnieć o bożym świecie.
Cudownie brzmią.
Kilka kilogramów i tyle kilometrów drogi.
W powietrzu.
Przez cały kontynent.
Nie no, zwierzęta są piękne.
Żurawie łączą się w pary na całe życie.
Póki któreś nie padnie albo nie zginie.
Tyle kilometrów razem.
W pulsującej społeczności ponad ziemią.
Wbiega zdyszany i przerażony Jasiek, trochę w pidżamie a trochę jakby w codziennym ubraniu. Widać, że zerwał się z łóżka.
JASIEK
Wróciły?
KTOŚ
Tak.
INNY KTOŚ
Wiosna idzie.
JASIEK
A wy spania nie macie? Kurwa, wróciły…
(wychodzi)
2.
Wiejski poranek w tradycyjnie urządzonym polskim domu. Na ścianie między obrazkami świętych wisi nadruk imitujący olejny pejzaż z żurawiami.

Zośka krząta się przy garach, Jasiek myje się w plastikowej misce.
ZOŚKA
Słyszałam je rano.
JASIEK
A jest tego od cholery, a mówili, że pod ochroną, bo mało.
ZOŚKA
Mówiłam ci wczoraj, zróbmy strachy. To ty nie, bo czas jeszcze czas.
JASIEK
Ty myślisz, że te diabły boją się strachów? Możesz straszyć. Kiedyś u Poldka strzelali z karbidu. Na godzinę był spokój i potem znowu wróciły. Cholerstwo.
ZOŚKA
A ja i tak zrobiłam, z tych świecących kamizelek. Chcesz zobaczyć?
JASIEK
Zobaczysz, że nic to nie da, ale niech ci będzie.
ZOŚKA
A no, spróbuję, spróbuję. No chodź. Jeszcze w niedzielę mówiłeś, że się w tym tygodniu postawi strachy.
JASIEK
Mówiłem, bom nie wiedział, że one takie uparte. Chyba się przyzwyczaiły do strzelania. Mamy co do jedzenia?
ZOŚKA
W lodówce ser ze śmietaną. Chleb w chlebaku. Rzodkiewkę kupiłam. Wkroić ci?
JASIEK
To nie nasza, nie chce tej zagranicznej. Nie ma kiełbasy?
ZOŚKA
Jakby cię dziś jaka osa ogryzła, czy lewą nogą żeś wstał? Hmm?
JASIEK
Bo wyżrą wszystkie oziminy!
ZOŚKA
Może nie.
JASIEK
Może nie, a może tak. Uwiązałem Azora, ale już mu się nawet odechciało szczekać. Nie wiem. Skaranie boskie. Pamiętasz, jak Franek jednego roku dwa razy siał kukurydzę, bo mu pierwszy zasiew wydziobały do imentu. Idziesz te strachy stawiać ze mną?
ZOŚKA
Miałam pranie wywiesić. Czekaj, wrzucę do pralki drugie, puszczę i przyjdę do ciebie.
JASIEK
Zawołaj Irenę, niech powiesi.
ZOŚKA
A tam Irena… wiesz…
JASIEK
(woła) Irena! Irena! – To przyjdź zaraz, zanim zeżrą wszystko (wychodzi)
ZOŚKA
No przyjdę, jak Irena przyjdzie.
Krzątanina pomieszana jest z mruczeniem pod nosem jakiejś pieśni i wpatrywaniem się, niby szukaniem czegoś, kilkakrotnie, nerwowo wręcz w pejzażu.
ZOŚKA
Ehhh…
JASIEK
(zza sceny) Kurwa mać! By to chuj strzelił!
ZOŚKA
Co żeś narobi?
Jasiek nie odpowiada. Słychać tylko żurawie.
ZOŚKA
Strachy robisz? Gadałam ci, że te, co zrobiłam, będą na styk.
JASIEK
(wchodzi; ma zakrwawione dłonie)
Chodź, pomożesz mi zawinąć rękę.
ZOŚKA
Oj Jasiek, Jasiek, zawsze coś narobisz, jak dziecko, no jak dziecko.
JASIEK
No zawińże i chodź, bo żywego ducha w chałupie.
ZOŚKA
Jest Irena przecież.
JASIEK
Eee tam… Irena…
ZOŚKA
Ciemno się zrobiło, chyba będzie lać. Muszę pranie zdążyć powiesić.
JASIEK
No chodź, żebyśmy zdążyli przed deszczem. A pranie i tak pod dachem wieszasz, co za różnica. (wychodzi)
ZOŚKA
Irena! Irena! Na litość, dziewczyno! Irena!
3.
Wchodzi Irena z koszem prania.
ZOŚKA
Powieśże to pranie! Irena, na litość boską, co z tobą?!
IRENA
Nie leje. Widzisz?
ZOŚKA
No nie leje, ale chmury takie, jakby niebo zaraz miało się zawalić. (z szafy wyciąga jaskrawo ubranego stracha) Ojciec takie zrobił, że pożal się Boże. To trzeba takie, żeby po oczach biły.
IRENA
Będziecie straszyć żurawie? Wiecie, że najczęściej padają właśnie ze strachu, na zawał serca?
ZOŚKA
Aj, ty i te twoje dumki. Po co myśmy cię na te studia wysyłali.
IRENA
Zapomniałam już o studiach… wiele lat temu.
ZOŚKA
Ale głupota ci nie wywietrzała z głowy. Jeszcze dzieci się w ciebie wdały.
IRENA
Wychowałam mądre dzieci.
ZOŚKA
No mądre, mądre, ale widzisz sama… No dobrze, chodź tu do mnie, moja mała. Dla matki dziecko zawsze będziecie dzieckiem, póki matka dycha. Musisz się gdzieś przejść, bo nam tu umrzesz ze zgryzoty. Zostaw to pranie i chodź, pomożesz ojcu.
IRENA
Ciuchy przejdą stęchlizną. Trzeba wywiesić.
ZOŚKA
No to jak chcesz, a potem możesz do nas przyjść.
IRENA
Zrobisz mi takiego?
ZOŚKA
Co, stracha chcesz? A na jakiego czorta?
Pauza.
Irena, spacerek dobrze ci zrobi. Może na szczyt się przejdziesz? Pobadasz co?
IRENA
Jestem na chorobowym. Nie mogę.
ZOŚKA
No to zadzwoń do tego swojego lekarza, niech ci tam w papierach napisze, co trzeba, żebyś mogła chodzić. Chyba na ten kręgosłup spacer wskazany?
IRENA
Nie chcę nigdzie iść.
ZOŚKA
Irenka, bo mi jeszcze w depresję wpadniesz.
IRENA
Nie martw się. W razie czego są i od tego lekarze.
ZOŚKA
Jakbym mogła, córciu – tak ci powiem w sekrecie – sama bym się wybrała do psychiatry. Czasem ma się wszystkiego dość, wiem o tym. No wy tam macie inaczej. Z bloku, z mieszkania, do roboty i z powrotem. Żadnego obejścia, kawałka ogródka, żeby po robocie wyjść, pogrzebać coś w ziemi, albo wziąć kawę i posiedzieć w ogrodzie, posłuchać ptaków, pooglądać niebo. Ja bardzo lubiłam oglądać gwiazdy, a teraz to już mi się nie chce i mi zimno wieczorami. No to idziesz z nami, czy wieszasz te ciuchy?
IRENA
Ciuchy.
ZOŚKA
To wstaw drugie pranie. Naszykowałam w koszu.
IRENA
Umiem prać.
ZOŚKA
Wiem, wiem, no przecież wiem, ale nie chciałam ci głowy tym zaprzątać. A zamyślisz się, albo co i białe koszule rzucisz z różowym biustonoszem i pofarbuje. Byłabym zapomniała, ojciec chciał coś do picia. Zrobię mu kompotu z wodą.
Zośka się krząta w głębi. Irena nadal apatyczna. Ubiera stracha w świeżo wyprane ubrania.
ZOŚKA
Jezus, Maria! Irena, źle z tobą. Może trzeba do szpitala? Chodź ze mną, dziecko, w pole, bo jeszcze sobie co zrobisz.
IRENA
A pranie?
ZOŚKA
Rzuć do kosza, przyjdziemy, to pomożesz mi i raz, dwa się uporamy.
IRENA
Strach będzie nagi.
ZOŚKA
Musi być jaskrawy, bo żurawie takiego wypłowiałego się nie boją.
IRENA
Pójdę rozwiesić pranie.
ZOŚKA
Na pewno?
IRENA
Na pewno. Nic mi nie jest.
Słychać coraz donioślejszy klangor.
JASIEK
(zza sceny) Zośka, szybko!
Zośka wybiega z kolorową kukłą.
4.

IRENA
Gdyby nie żurawie, wiosna nie wiedziałaby, że ma przyjść.
Będzie padać? Nie będzie padać.
Wiatr nie wieje od chmury, a ciemno.
Wczoraj nie mogłam oddychać. Bałam się.
Jeszcze dziura nie zaszyta po upadku z jabłoni.
Pewnie soki już krążą w drzewach. O tej porze już powinny.
Sprawdzałam – nie krążą. Dzwoniłam do nich – mówili, że nie.
Lekarz kazał mi dużo na słońcu.
Nie ma słońca od miesiąca. Szarość.
Masz wyblakłe oczy – usłyszałam wczoraj.
No ale przecież nie ma kolorów, to skąd kolorowe?
To zły płyn do płukania. Alergiczny.
Babka zapomniała, że wnuki nie mogą… no tak.
Za cicho w domu, za cicho i zapomniała.
No ale żurawie przyleciały. Zawsze przylatują.
Może nie wiedzą wcale, że nie będzie wiosny?
Bo jak przyjdzie, którędy? Tak bez dokumentu tożsamości?
Nie wpuszczą ją na drugą stronę ulicy.
(wychodzi powłóczystym, apatycznym krokiem)
DRUGIE ŚNIADANIE
1.
Pola nad wioską. Grupa młodych ludzi siedzi w kręgu.
ONI/ONE:
– Chciałabym uratować zagrożony gatunek. Taki, wiecie, zagrożony na całego, prawie na wymarciu. Ostatnie egzemplarze wałęsają się gdzieś na wolności, a reszta siedzi w zamknięciu.
– Lepiej, żeby nie było trzeba ratować.
– Ale wiesz, trafiasz na czołówki czasopism, może nawet jakiegoś National Geografic, czy coś.
– Ty głupia jednak jesteś.
– Jeżu, przecież żartuję. Nie chciałabym mieć co ratować, w tym sensie, że wiecie, chciałabym, żeby żaden gatunek nie był zagrożony.
– Nawet ludzki?
– Nawet ludzki. No przecież nie jestem antyhumanistą, czy coś.
– Ludzie mają coraz większą świadomość. To jest pocieszające.
– Serio? A te wszystkie bandy płaskoziemców i innych? Głupkowate gęby, bełkot i pałki w rękach – jest nadzieja, nie ma co. Albo o: ci, co strzelają do żurawi, żeby je wystrzelać, bo zjedzą im kukurydzę.
– Ludzie też chcą mieć co jeść, nie dziw się.
– Nie dziwię się, rozumiem. Ale musi być jakaś możliwość pogodzenia tego wszystkiego.
– Od tego to już jesteśmy my, kiedyś wybitni ornitolodzy. A jak!
– Jesteście naiwni, ale i tak was kocham!

Irena wchodzi niosąc ojcu w pole drugie śniadanie.
IRENA
Dzień dobry!
MŁODZIEŻ
Dzień dobry!
KTOŚ
Macie tutaj piękną wiosnę.
IRENA
Tak. Nawet tak. A wy, co tak tutaj siedzicie?
INNY KTOŚ
Obserwujemy żurawie. Piękne, co nie?
IRENA
Domyśliłam się. Gapicie się z zadartymi w górę głowami, jakbyście szukali tam wysoko szczęścia.
JESZCZE INNY KTOŚ
Tutaj można zapomnieć o wszystkim.
IRENA
A no można, ale można też utknąć we dumkach. Dużo tych żurawi przyleciało?
JESZCZE INNY KTOŚ
Nie liczymy ich, ale kilka stad przemknęło przez tamte pola.
IRENA
Kiedyś wierzono, że żurawie pomagają umarłym dostać się do raju. Mówiło się, że jak przez wioskę przeleciał jeden klucz żurawi, wtedy zabierał wszystkie błąkające się od zeszłego sezonu dusze.
Leć, leć – śpiewali ludzie na polach. Nie palono zniczy, karmiono żurawie, żeby zabrały umarłych do nieba.
Bociany przynoszą dzieci, żurawie zabierają nieboszczyków. (zamierza wyjść, ale zatrzymuje się; nie wie, co ma zrobić ze sobą i ze śniadaniem, które niesie w siatce)
Lubicie ptaki?
KTOŚ
Tak, zwłaszcza wędrowne.
INNY KTOŚ
Zwłaszcza duże.
IRENA
Dobrze, że lubicie ptaki.
To ważne coś lubić,
za coś się zabrać ale tak na całego na śmierć i życie,
mimo mrozu, śniegu, wody,
wiosną i jesienią, i patrzeć w niebo.
To zdrowe mieć marzenia,
rozumieć ptaki,
bo jak można na własne życzenie być głuchym, ślepym, nijakim?
Rozłożyć skrzydła do lotu
banał, prawda?
Ale w tym banale jest więcej sensu niż w czymkolwiek innym.
Zresztą, jedynie gdy uda się wyfrunąć, można poczuć się wolnym.
Patrzysz na świat z góry,
wszystko jest małe, odległe, nie twoje,
ale nie obce,
inne,
nie dotyczy ciebie,
zapominasz o tym świecie, póki nie lądujesz,
a musisz wylądować.
Dlatego żurawie tak krążą i krążą szukając kominów termicznych,
prądów powietrznych, które zaniosą je tam, gdzie wydadzą potomstwo,
ale na ile wystarczy tych prądów?
Udaje się wam pogodzić studia z wyjazdami?
KTOŚ
A tak, tak. Robimy to zresztą w ramach pracy zaliczeniowej, więc coś się odhacza i można nacieszyć oczy.
IRENA
Młodzi badacze z was. To dobrze. Dobrze. Młody człowiek szuka w świecie tego, co dla niego ważne i musi się rozwijać. Wy macie więcej energii. Jesteście uparci jak te żurawie, które w tę i z powrotem latają z krańca świata na kraniec świata.
JESZCZE INNY KTOŚ
Ma pani rację, jesteśmy uparci.
KTOŚ
Dostajemy za to po głowach, ale co tam.
INNY KTOŚ
Ktoś musi.
I tu nie chodzi o samo pójście pod prąd,
tak dla zasady, bo młodość jest buntownicza,
bo to czy tamto, bo młodzi to od razu gniewni.
Nie o to chodzi.
Żyć po swojemu – o to chodzi.
KTOŚ
Na przykład Kamil studiuje ornitologię, choć rodzice są lekarzami i nie chcieli, żeby uganiał się za ptakami. Rodzice Sylwii powtarzają jej cały czas, żeby przestała wydawać kasę na drogie hobby; hoduje orły przednie, ale ona robi swoje. Każdy z nas w sumie robi coś wbrew reszcie.
IRENA
Macie dużo siły jak oni tam, w wielkim świecie.
Z daleka słychać klangor.
ONI/ONE:
– Ciii, chyba lecą. Grupują się, zaraz wyruszą.
– Podejdź bliżej.
– Tańczą. Ustalają hierarchię. Ktoś musi być pierwszy. Silniejszy. Ważniejszy.
– Krzykliwszy?
– Bardziej kolorowy.
– Lecą na żer albo na lęgowiska.
– Dalej – byle dalej.
– Zawsze dokądś lecą. Majestatycznie. Nie stoją w miejscu.
– Zauważyliście, że ostatnio jest większy ruch?
– Przecież wiosna się zbliża, głupku, to i ruch większy.
– Ale na ulicach.
– A no, na ulicach. Nie dziwię się, ja też się wkurzam, ale chwilowo jestem zajęta żurawiami. W sumie tu też się wkurzam, co nie? Że płoszą żurawie.
– Tak sobie myślę, wiecie, że ten ruch jest potrzebny, żeby nie zostać na bagnach.
– Ale komu? Żurawiom?
– Wszystkim.
– Daj spokój.
– Szaleństwo!
– Nie ma już wyjścia. Kiedyś to musiało pęknąć. Wszystko w sumie kiedyś pęka.
– I nie damy się na żadnym froncie! Rozpieprzymy to bagno! Tu i tam!
IRENA
Bagno tu i tam… rzeczywiście…
połowę tej osady wydarto bagnu,
osuszono je, wykarczowano łęg
i z przerażeniem słuchano wiatru.
Bagna powinno się omijać,
moja babka mi zawsze powtarzała, żeby omijać!
(zdecydowanie zamierza wyjść)
3.
Wchodzi Joanna. Kobieta energiczna. Ubrana tak, żeby było jej wygodnie.
JOANNA
Irena, a gdzie ty się sama włóczysz? Miałaś mi dać znać, gdy będziesz chciała iść na spacer.
IRENA
Chyba mogę sama wychodzić?…
JOANNA
Jasne, że możesz, ale chciałam z tobą wyjść. O czym tu gawędzicie? Mogę się dołączyć? Co, obserwujecie coś?
IRENA
Żurawie. A to nasza Aśka.
JOANNA
Cześć, Aśka. No tak. A, słuchajcie, może zechcielibyście dać jakąś prelekcję tutejszym mieszkańcom, jak mają sobie radzić z ptakami, żeby nie robić im krzywdy i ochronić swoje pola? Na pewno wiecie, że jest z tym kłopot. Kurczę, fajnie, że was spotkałam.
KTOŚ
W sumie, można.
JOANNA
Odkąd tu mieszkam, widzę, że gospodarze mają ten sam problem. Żurawie przylatują, wydziobują zasiewy i odlatują. Nie pomagają kukły, a wystrzały za bardzo stresują te ptaki. W zeszły bodajże roku zauważyłam – i dwa lata temu, zdaje się, że też – kilka martwych sztuk. Być może ten huk wystrzałów przyczynił się jakoś do ich śmierci. Nie jestem pewna, ale warto przeciwdziałać temu konfliktowi i edukować.
INNY KTOŚ
Myślę, że coś przygotujemy. Jak zwykle temat trudny, ale…
JESZCZE INNY KTOŚ
Nie no, myślę, że damy radę. W razie czego popytamy jeszcze naszych wykładowców. Da się, co nie?
ONI/ONE
Jasne!
IRENA
Daremny wasz entuzjazm. (wyjada drugie śniadanie) Żaden z gospodarzy nie posłucha młodzików, jeszcze z miasta. A nawet w miastach… widzicie, co się dzieje… a zresztą… młodych się nie słucha, choć już tyle razy przekonaliśmy się, że młodzi mają rację.
Z dialogiem to tak jest, że wcale nie chodzi o to, żeby słuchać, tylko o to, żeby się przebić przez jednostajny, obrzydliwy, paskudny jazgot populistów. Jestem bardzo po waszej stronie, ale muszę patrzyć trzeźwym okiem, a przynajmniej staram się mimo opiatów na ten cholerny kręgosłup.
JOANNA
Irena chce wam powiedzieć, że jest ciężko, ale nie można się poddawać.
KTOŚ
Zrobimy te prelekcję. A jak nie, to będziemy protestować!
ONI/ONE
Pójdziemy na noże z rolnikami!
JOANNA
Świetnie! Dzięki! Zrobimy tę prelekcję. Może przedtem spotkamy się jutro tutaj o tej samej porze? Pokażecie mi, jak je podglądać, co? A potem wpadniecie do mnie na herbatę.
KTOŚ
Może być. Do jutra powinniśmy już coś ogarnąć i ci przedstawić, co nie?
ONI/ONE
Jasne! No to my spadamy, cześć! (wychodzą)
Zasapany i zmęczony Jasiek wchodzi zamaszystym krokiem.
JASIEK
Człowiek umarłby z głodu, ale i tak nikt ci nie przyniesie nawet kromki chleba. Matka mówiła, że cię wyśle. Nie wysłała?
IRENA
Tak, wysłała. Zjadłam…
JOANNA
Dzień dobry, panie Janie.
JASIEK
A dzień dobry. Niezbyt dobry, bo żurawie… już są… wszyscy liczyli, jak zwykle, że ominą… ale nie ominęły…
JOANNA
Wiem, wiem, ale spotkałam tych młodych ludzi…
JASIEK
Tych zielonych, tak?
JOANNA
Tak, tak, przyrodników. Spróbują pomóc tak, żeby nie straszyć ptaków i żeby uprawy były całe.
JASIEK
Niech próbują. Młodzi mają mnóstwo pomysłów. Ale wie pani, ja za długo żyję na tym świecie, żebym uwierzył, że się im uda. Ale niech maszerują, czy trzeba czy nie trzeba. I wrzeszczą, ta wrzeszczą, ale nic z tego nie wyjdzie dobrego, już ja to wiem.
JOANNA
Trzeba być dobrej myśli.
JASIEK
Gwintówka załatwi sprawę, to jest dobra myśl.
JOANNA
Ale to chodzi o to, żeby właśnie uniknąć gwintówki, a oni też nie chcą nigdzie używać siły. Przemoc to żadne rozwiązanie i akurat to dobrze rozumieją.
JASIEK
Wiem, wiem, pani Asiu. Ale jakem chłop z tej wsi, to mówię pani, że nie widzę innego wyjścia, jak przepłoszyć to porządnie. Co padnie, to padnie, a reszta odleci. I młodzi w ogóle też muszą wiedzieć, że albo problemowi ukręcą łeb, albo problem im ukręci łeb. Tak było, jest i będzie – jak amen w pacierzu!
JOANNA
Spróbujemy bez gwintówek.
JASIEK
Skaranie boskie, to młode pokolenie.
IRENA
Ty, tato, też kiedyś byłeś młody.
JASIEK
Ale nie latałem nie wiadomo za czym.
IRENA
Z tobą to taka rozmowa… (zamierza wyjść)
JASIEK
Ja też idę do domu, córcia. I to nie jest tak, że nie przejmuję się, tylko ni w ząb nie widzę w tym wszystkim sensu. No po co to wszystko? Zresztą, twoja matka już się napatrzyła i szybko z niej powietrze zeszło, jak była w tej całej stolicy.
Słychać pojedyncze wystrzały z gwintówek. Rozlega się klangor. Z czasem pojawia się huk petard i karbidu.
JOANNA
Co tam się dzieje?
JASIEK
Żurawie, pani Asiu, żurawie na polach. Idę zjeść coś, bo osłabłem i zaraz potem trzeba się za nie wziąć. Zaraza! Chodź, córcia, musisz odpocząć i przestać myśleć o tej gównarzerii.
IRENA
Zaraz przyjdę, tato. Weź pudełko po śniadaniu…
JASIEK
Po moim śniadaniu, po którym tylko śliny przełykam. Pani idzie, pani Asiu?
JOANNA
Tak, tak. Muszę jeszcze pogadać z tą, jak to pan mówi, gównarzerią.
JASIEK
Ale mówię, że nie ma po co…
Jasiek wychodzi razem z Joanną.
6.
IRENA
Oddycham tym samym powietrzem
i chodzę po tej samej ziemi.
Niebo mam to samo i dzielę je razem z nimi.
A ktoś do nich strzela.
Ktoś ich przegania, ktoś zatrzymuje, więzi,
próbuje przestraszyć.
Jak tu się nie bać?
Jak tu się nie bać? Bałabym się, gdybym była sama.
Ich było tysiące.
Przegrało kilka.
Co teraz? Co się z nimi dzieje? Ktoś wie?
Przykładam ucho, by słuchać ziemi.
Dawno tego nie robiłam. Zawsze we dwie, jak siostry
słuchałyśmy matki.
Słychać tylko huk.
Chcą ich przestraszyć.
Nie! Oni do nich strzelają! (wybiega)
PORA OBIADOWA
Warszawa. Tydzień wcześniej. Mieszkanie Tomka i Majki. Młodzi śpią na kanapie, zmęczeni po demonstracjach, które przeciągnęły się do późnych godzin nocnych. Zośka krząta się, przygotowując obiad. Irena apatyczna stara się pomóc matce.
1.
ZOŚKA
Jak bardzo cię gryzie cebula, to zapal świeczkę. Nie będą tak łzy lecieć. Moja mama powtarzała: małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot.
IRENA
Mamo, proszę.
ZOŚKA
Sama się o nich martwię, ale są dorośli. Wiedzą co robią. Albo nie wiedzą? Takie mody dziś mają ci młodzi.
IRENA
Walczą.
ZOŚKA
A no walczą, ale o co i po co? Jak świat światem, człowiek nigdy nic nie wywalczył.
IRENA
Jak to nie?
ZOŚKA
A no bo popatrz: co się człowiek z człowiekiem poróżnił, to tylko się wszystko odwróciło na drugą stronę, ale nic nowego nie wyszło. Najpierw byli królowie, potem partia, potem sanacja, później komunizm, teraz ta demokracja, faszyzmy i tak w kółko. To się, córciu, tylko miejscami wymienia.
IRENA
Wiem.
ZOŚKA
Znaleźć swoje miejsce i swoje szczęście i wszystko od razu staje się jasne. Nie trzeba za szczęściem ganiać po ulicach.
IRENA
Czasami trzeba.
ZOŚKA
Mnie wystarcza, co jest, córeczko. Mniej człowiek ma wtedy zmartwień, mniej wszystkiego. Moja mama zawsze mi mówiła, że szczęścia trzeba szukać w prostych rzeczach. Wiem, młodzi sobie komplikują życie aż za bardzo. Z tej głupoty się wyrasta. Wyrosną.
IRENA
Chyba nie rozumiesz…
ZOŚKA
Nie mówię, że nie rozumiem. Może i nie rozumiem was i ich. Trochę już przeżyłam. Swoje widziałam.
IRENA
Ale co widziałaś?
ZOŚKA
Życie widziałam, trudniejsze, łatwiejsze, ale cały czas niepewne. Te twoje młodziki ci tylko nerwy psują, a i tak masz zszargane tym twoim mężem, byłym czy nie byłym, wszystko jedno.
IRENA
Mamo!
ZOŚKA
No dobra, nie krzycz na mnie, ale na co to całe twoje odpoczywanie, kiedy tamta dwójka lata po ulicach z jakimiś flagami, czy czym, a teraz śpi w najlepsze, a ty się gryziesz, nie śpisz po nocach i zamiast odpoczywać na powietrzu, to po kątach beczysz jak nastolatka, a teraz przyciągnęłaś mnie tutaj tyle kilometrów. A gdzie twoja matczyna siła? Tupnijże nogą! Albo zagryź zęby i nie rycz. Wiesz, że matka musi wszystko wytrzymać, taka jej rola.
Cisza.
Dźwigaj swój krzyż, bo zawsze się znajdzie ktoś, kto ci dołoży, albo nawet ukrzyżuje. Tylko ty nie krzyżuj nikogo. A przynajmniej nie rób tego naumyślnie. Bo wiesz, jak to jest: zło dobrem. Trzeba być dobrą matką, taką, co to wszystko wytrzymuje. Jak mi źle, to sobie czasami tak pomyślę, że trzeba w ciszy, popłakać sobie w środku, żeby reszta nie widziała, bo po co to komu. Bez płaczu, bez krzyku, jakoś wszystko się poskłada do kupy.
IRENA
Nie mogę bez krzyku. Nikt nie może. Moje dzieci też nie. Rozumiem je. Wrzeszczałabym razem z nimi.
ZOŚKA
To wrzeszcz! Albo wcześniej te dzieci zrozumieją w końcu, że to wszystko nie ma sensu. I będzie ich coraz mniej, zobaczysz. To tak jak z przeganianiem żurawi: w końcu przestaną przylatywać na pola. Wybiorą sobie inne żerowiska i dadzą wszystkim spokój. Wszystko zawsze rozchodzi się samo, jak mgła albo kurz. W końcu osiądzie i wszyscy zapomną. Tylko ciebie mi szkoda, Irenko…
IRENA
Oni są mądrzy
odważni.
Moje dzieci, dzielne dzieci, dorosłe dzieci.
Przebijają się przez burze,
żeby tylko dotrzeć do celu,
do miejsca spokojnego i bezpiecznego,
żeby były słuchane
i miały swoje prawa,
a nie były jak morowe powietrze,
przed którym zamyka się drzwi, jak z najczarniejszą noc.
W najczarniejszą noc,
a słońce jeszcze świeci, jeszcze dzień,
za chwilę noc –
i po co to komu?
Ten czas i ta zmiana?
I te ulice?
ZOŚKA
Zgaś już te świeczkę! Cebula już pokrojona.
Pauza.
Oj Boże, Boże, Irena! (gasi świeczkę)
IRENA
(z porcelanową lalką, która stała gdzieś na meblach niezauważona) Tomek nie śpi spokojnie. Słyszałaś, jak mówił coś przez sen?
ZOŚKA
Mruczał. Nie zrozumiałam. Zmęczony, Majka też zresztą. Ostatnio dzień w dzień tam idą.
IRENA
Nie za dużo tego obiadu?
ZOŚKA
A gdzie tam, młodzi muszą sobie pojeść.
IRENA
Władza musi sobie pojeść,
napchać wzdęte żołądki,
rozbuchane ego
modlące się przed posiłkiem,
żeby stanęło im w gardle.
Odbije się to czkawką,
będą łapać hausty powietrza,
a ono będzie puste
zatrute – nie dla nich
będzie syte wolności –
bo wydeptają,
bo wychodzą.
Pukajcie, walcie – otworzą,
drzwi wpuszczą, choć oni nie wpuścili.
Będą was wyrzygiwać
opasłe wieloryby
tylko żrą, żrą naszą wolność,
przekonani, że są najwięksi.
Bebechy napełnione naszymi prawami,
a prostakom rzucą ochłap,
parę srebrników,
żeby im wytrzeć gęby, zakneblować.
Chcą z nas zrobić szmaty,
więc niech robią.
Zatkamy im mordy tymi szmatami!
Będą się dusić
aż skonają
głodni
naszej
wolności.
Niejeden został przez władzę
pożarty.
Skończyło się to rakiem dla władcy.
Tak rak zżarł władzę,
ofiara zmartwychwstała
w rozkładających się bebechach władzy.
2.
ZOŚKA
Wyspani?
TOMEK
Nie. Koszmary mnie dręczyły, a tak w zasadzie to jeden i ten sam ciągle. Budziłem się, zasypiałem znowu i okropny sen trwał dalej.
Jacyś faceci w garniturach, kobiety odstrojone jak anioł stróż w Boże Ciało idą w moją stronę ze sztućcami i pustymi talerzami. Nie wiem, czemu, ale wycofuję się, jakbym przeczuwał coś złego. Ja robię krok w tył, oni krok w moją stronę. Idę, ale poruszam się z trudem, cały czas boję się, że zabraknie mi sił. Nic nie mówią, boję się ich chłodnego wzroku. Kurczowo ściskają sztućce i talerze, aż trzęsą się im mięśnie. Wreszcie zaczynają rzucać talerzami, ale nie we mnie, tylko pod nogi. Talerze rozpadają się w drobny mak, a kobiety zaczynają krzyczeć: „jesteśmy głodne”. Idą przed szereg, stawiają coraz cięższe kroki, a ja nadal cofam się. Do wrzasku kobiet dołącza ponury okrzyk tłuściochów w garniturach: „żreć” – i tak na zmianę kobiety wrzeszczą „jesteśmy głodne”, a tłuści mężczyźni, ściśnięci pod szyją krawatami i muszkami tak, że aż sinieją na gębach, wrzeszczą „jeść”. Zapędzają mnie w ślepą uliczkę, wbijają widelce, kroją nożami, rozczłonkowują, delektują się, mlaskają, przeżuwają i wypluwają pod kopyta siwych koni. Nagle znajduję się na Krakowskim Przedmieściu, a tłum garniturowców niesie moje resztki. Budzę się z przekonaniem, że nikt nie zdoła mnie pozbierać do jednego worka i ktoś krzyczy do mnie „po co było tak wierzgać?”, ale nie wiem, kto.
MAJKA
Babciu, kawy, proszę…
ZOŚKA
Najpierw trzeba coś zjeść. Wasza matka tak zawsze od kawy zaczynała, a teraz byleczego nie zje, bo żołądek ją boli. Co z nerwów, to swoją drogą.
MAJKA
Widziała babcia demonstrację?
ZOŚKA
Zaglądałam przez okno.
TOMEK
Było dużo ludzi. Wszystko aż się gotowało, zajebiste uczucie; wreszcie czuję, że coś mogę zrobić, mieć wpływ na moje życie, ale taki większy wpływ, takie wyjście na światło dzienne. Rozumie babcia, bo też kiedyś była młoda.
ZOŚKA
Gotuje, gotuje, jak wodę. Woda się wygotuje, ciśnienie spadnie. Przejdzie wam. Policja was pogoni, a całej reszty naprawdę to nie rusza. Przykro, ale tak jest. Większość dojrzałych i staruchów patrzy na was jak na osobliwe zjawisko – Boże, ja naprawdę użyłam takich słów? Za długo jestem w mieście, znowu mi się w głowie przestawia. Dziadek będzie znowu narzekał, że zmiastowiałam. Zawsze tak mówi, jak za długo siedzę u was.
IRENA
Obyś się myliła! Jeśli wszyscy chcemy zmiany, powinniśmy iść ramię w ramię z młodymi, gniewnymi ludźmi, żeby gotowało się jak najdłużej.
MAJKA
Nie damy się, mamo! Babciu, zawsze mówiłaś mądre rzeczy i słuchałam cię uważnie, ale teraz chyba nie masz racji. Za długo pluli na nas, ubliżali nam i to z tych najwyższych, kurwa mać, stołków. Powiedzieliśmy „dość”!
ZOŚKA
No już, już. Zasuwać jedno po drugim do łazienki, bo macie takie zaspane oczy, że aż wstyd – południe już przeszło!
TOMEK
Mówiłem: przyjedzie babcia, koniec spania.
ZOŚKA
No już, szybko do łazienki! Ile razy trzeba wam powtarzać? No już! Obiad stygnie! No, nie patrzcie tak, tylko do mycia!
Majka z Tomkiem myją zęby, twarz, wszystko w pośpiechu, ale z humorem.
ZOŚKA
Nakrywam do stołu, może nie będą się pacykować całe popołudnie.
IRENA
Pomogę ci.
Kobiety krzątają się przy stole w ciszy. Irena ziewa co chwilę.
ZOŚKA
Zawzięli się ci u góry na tych młodych. Sprytne ciule, co? Wiedzą, że nie młodzi na nich głosowali i nie oni będą na nich głosować przy następnych wyborach, więc byle im dowalić. Tak bezczelnie to tylko za komuny było. Ty nie pamiętasz za wiele, ale znajomi opowiadali, jak przyjeżdżali do nas na wieś, o tych wszystkich protestach, walkach na ulicy. Na wsi zawsze inaczej, z kraju, na boku, wszystko idzie swoim życiem. Polityka zawsze będzie włazić ludziom do łóżka, a i Kościół też. Dlatego lepiej na boku, na wiosce, z dala od polityki.
IRENA
Za to pod czujnym okiem księdza.
ZOŚKA
Tupniesz na takiego nogą i skuli pod siebie ogon. Mocny w gębie, ale jakby nie miał pleców policji, burmistrza i tych wszystkich szumowin, to gówno by mógł zrobić. Na wsi jeszcze się wierzy księżom, ale już coraz mniej. Ja to może i z takim bym porozmawiała, jakby się nie pchało toto w politykę i nie pluło na mojego wnuka z ambony. Tak teraz myślę, że nasz Tomeczek chyba ma rację, nie dać sobie w kaszę dmuchać, moja mama mi zawsze mówiła!
IRENA
Czarni napędzają to wszystko i potem trzeba iść na ulice, bo władza jest w nich zapatrzona jak w relikwie.
ZOŚKA
No ale musi, bo potem ma kampanie w Radiu Maryja i tych innych Rydzykowych szczekaczkach. Moje koleżanki, dobre babki, ale głupie pod tym względem, patrzą w to pudło, słuchają i potem wszystko powtarzają. Jeszcze parę lat temu można było z nimi wypić kawę albo i wódeczkę, a teraz różaniec owinięty na ręce i na kolanach do kościoła naszego trutnia całować po rękach. Za komuny księża wiedzieli, gdzie ich miejsce i naprawdę byli bardziej dla ludzi.
IRENA
Czego chcą od naszych dzieci? Obowiązuje wolność sumienia, przekonań. Świat się zmienił.
ZOŚKA
Ta to są ostatnie podrygi księżulów. Wiedzą, że ich wpływy się kurczą jak gacie po praniu. Szkoda, córciu, nerwów na nich. Ja już dawno szerokim łukiem omijam kościół. Wolę się pomodlić na polu, w lesie. Cisza, spokój, nikt na mnie nie patrzy, w co się ubrałam, czy idę do komunii, czy nie. No i żadna babka mi nie powie: „ej, Zośka, weź ty tego swojego pedałka wylecz, proboszcz ci pomoże znaleźć lekarza, jak będzie trzeba”.
IRENA
Ale ojciec jeszcze chodzi do kościoła.
ZOŚKA
Wiesz, jaki ojciec.
Zaraz zjemy i położysz się. Ziewasz jak najęta. Sen jest najlepszym lekarstwem. Prześpisz się i od razu inaczej popatrzysz na świat.
IRENA
Nie sypiam dobrze. Mam koszmary.
ZOŚKA
Co ci się śni?
IRENA
Ptaki.
Całe ich gromady
pięknie śpiewające,
kolorowe, przynoszą wiosnę.
Ludzie biegają,
strasznie bladzi ludzie,
próbują ich złapać,
chwytają żurawia,
okrutnie krzyczy,
krzyżują na żywo do ziemi.
Nie może się ruszyć.
Chcę go uwolnić, ale nie mogę tam podejść.
Trudno mi ruszyć się z miejsca.
Jakiś brudny facet
krzyczy do mnie, wygraża,
a ja stoję jak wryta,
do ziemi przybili mojego syna,
boję się o moją córkę,
biegam po polach,
szukam w ptasich gniazdach
moich małych dzieci.
I tak biegam w kółko,
nie mogę ich znaleźć,
przynoszę truchło ptaka z pola do domu,
a ty gotujesz z tego rosół.
Przez okno zaglądają bladzi ludzie.
Zawsze wstaję na wpół śpiąca,
zasuwam zasłony, żeby ich nie widzieć,
ale oni tam są.
Tak bladzi, że światło księżyca odbija się od nich,
przedziera się przez rolety,
zasłony i zagląda pod kołdrę.
Przychodzą po mnie.
Ich smutek sączy się do mnie, jest mi niedobrze, chce mi się rzygać.
ZOŚKA
Tfu, obrzydliwe! Na wieczór zaparzę ci ziół, będziesz dobrze spać. Masz melisę i rumianek?
MAJKA
(z offu) Są, są!
ZOŚKA
Podsłuchujesz?
MAJKA
Trochę, ale to z troski.
ZOŚKA
Siadać i jeść!
Siadają do stołu. Nim jednak zaczną jeść, z ulicy docierają odgłosy przechodzącej demonstracji.
MAJKA
Spacer?
TOMEK
Teraz?
MAJKA
Może coś się stało? Patrzyłeś w neta?
TOMEK
Nie, przed chwilą wstałem.
MAJKA
Wstajesz, sprawdzasz neta, ogarniasz się i już wiesz, co cię czeka. Teraz nie można sobie pozwalać, żeby umykały ci informacje. Dawaj, lecimy!
ZOŚKA
Obiad!
TOMEK
Babciu, potem! Po spacerze!
Majka z Tomkiem wybiegają.
ZOŚKA
No i po co to wszystko?
IRENA
Tłumaczyłam ci – i jestem po ich stronie. Oni zwracają uwagę na to, o czym my już nie myślimy. Nie myślisz o poczuciu stabilności, bo ją masz. Jesteś na emeryturze i możesz żyć spokojnie. Ja mam stabilną pracę, która nie wymaga ode mnie walki. Oni nie mają. Mogą w każdej chwili zostać wyrzuceni z uczelni, aresztowani na protestach, pobici dlatego, że kochają kogo kochają. Wstrętne jest to, co może człowiek zrobić człowiekowi. Maja z Tomkiem nie mają wyjścia tylko ja jakoś…
nie mam w sobie tyle siły,
co oni –
tyle zapału, co obie strony tego konfliktu.
Czekaj! Zjem, ogarnę się,
chcę iść z nimi! –
Pójdę!
Nie chichoczę, jak oprawcy,
którzy plują potępieniem, nienawidzą,
krzywdzą, poniżając, odbierając człowieczeństwo.
Gdybym była tak zawzięta jak oni,
tak nienawidziła, tak pluła,
dawno by mnie zamknęli,
ukrzyżowali, ugotowali, wystawili ciało
na publiczne pośmiewisko.
Jeszcze nie zaciskam pięści, trzymając flagę w ręce,
nie idę z uśmiechem na ustach
nie skanduję „love is love”
wobec półgłówkowatych, uzbrojonych w pałki,
boidup policjantów
psikających gazem bezbronnym kobietom w oczy.
Ale niech tylko zjem!
Nabiorę sił!
I stanę przed niebieskim gościem z kompleksami
i powiem „spierdalaj od mojej macicy”.
Dość popierania moich dzieci w ciepłych kapciach,
spod koca z kubkiem herbaty,
bo zimny wieczór za zimny na protest,
bo spacer rano, zbyt ranny i w ogóle kto usłyszy?
Policja rano nie poluje na błyskawice.
Tylko niektóre pieski wychodzą rano zrobić kupkę.
Daj coś do jedzenia, co mnie zmobilizuje.
Za miłość naszą i waszą – hasło
na murach
daje znak:
każdy ma prawo
kochać po swojemu
facet faceta,
kobieta kobietę,
kobieta mężczyznę.
Za miłość naszą i waszą!
Dobra ta zupa.
ZOŚKA
Jedz, córeczko.
IRENA
Naprawdę dobre.
ZOŚKA
To jedz. Na zdrowie!
IRENA
Smacznego. Ty też zjedz choć trochę za…
ZOŚKA
No już, jedz spokojnie.
Irena z Zośką jedzą w ciszy. Hałas z ulicy intensyfikuje się.
3.
Do mieszkania wpada przerażony Tomek ubrudzony krwią, w samych szortach.
ZOŚKA
Jezus Maria! Co się stało?
TOMEK
Daj wody!
Zośka podaje mu kubek wody, Tomek trochę wypija, resztę wylewa na twarz i wyciera się.
Ludzie lądowali na bruku. Policja szła szpalerami. Buciorami kopali nas po brzuchach. Dziewczyny okładali pałkami albo za włosy i o sukę. Byliśmy tacy, półnadzy – żeby widzieli gołe ręce – żeby widzieli, że pokojowo. Rzucili się na nas. Skurwysyny!
IRENA
Trzeba było biec na uniwersytet.
TOMEK
Rektor nie otworzył kampusu. Aresztowali ją w ślepym zaułku, jak uciekała spod zamkniętej bramy. Mieli ich wszystkich jak na tacy. Krzyczała, piszczała. Jakiś skurwysyn trzymał ją za włosy, drugi wykręcał jej ręce. Następny przerzucił ją przez ramię, przecież Majka jest lekka jak szkielet. Wrzucili ją – dosłownie! – wrzucili ją do suki. Z nią jeszcze trzy dziewczyny. Chłopaków wrzucali do innych. Z mną też gonili, zasapane skurwysyny. Nie mają żadnych szans na otwartym ternie, bo tym byczkom nie chce się dbać o formę.
ZOŚKA
By ich szlag jasny!
IRENA
Gdzie ją zawieźli? Trzeba tam pojechać.
TOMEK
Nie wiem. Dwie posłanki, które z nami były na strajku, pojechały w niektóre miejsca. Jak wracałem, to jedna znajoma mówiła, że wie tylko tyle, że wożą ludzi dość daleko. Czasami nawet kilkadziesiąt kilometrów za miasto.
ZOŚKA
Matko Boska, co to skurwysyństwo!
TOMEK
Gdzieś w las, potem od wyjścia z komisariatu po kimś ślad zaginie i zostanie odnaleziony z dziurą w głowie. Nie proś policjanta o pomoc, bo przypierdoli ci pałą, dlaczego? Dla zasady. Najważniejszym punktem policyjnej roty jest popisać się władzą swoją. Uroczyście ślubuję was gnoić. Napuszczone na nas psy ujadają jak małe kundle. Im mniejszy kundel, tym groźniej ujada.
ZOŚKA
Zakompleksione dupki! Może tego po mnie nie widać, ale nigdy im nie wierzyłam, żadnym mundurowym!
IRENA
Dajcie mi chwilę. I bądźcie trochę ciszej. (odchodzi na bok, rozmawia przez telefon)
ZOŚKA
Musieliście na tę demonstrację?
TOMEK
Bo nie można pozwolić sobie na to, żeby nas gnoili. Żeby ktoś za mnie decydował, kogo mogę kochać, a kogo nie. Albo żeby ktoś decydował za rodziców, czy zgadzają się na męczarnię swoją i swojego dziecka, czy nie. Starzy, obleśni panowie wydają polecenia, a niebieskie koksy próbują zaprowadzić porządek. Nie można na to pozwolić!
ZOŚKA
O chuju złoty! Nie wolno! Tak, solidarność zawsze!
IRENA
Trochę to potrwa, zanim czegoś się dowiemy, ale dowiemy się!
ZOŚKA
Czeka nas trudny dzień.
IRENA
Jutro będzie coś wiadomo, gdzie jest i czy postawią jej jakieś zarzuty, czy nie.
Czeka nas trudna noc
dłuższa niż dzień,
ciemna jak otchłań.
Można dotknąć ciemności
ale jak poruszać się po omacku?
Na pamięć.
Będę im zawsze pamiętać,
co zrobili mojemu dziecku,
jak uderzyli w moje łono.
Będę pamiętać –
i nienawidzić.
Miłość nie jest prostytutką,
nie może wszędzie istnieć,
a zwłaszcza wobec krzywdy –
byłaby naiwnością.
Byłabym naiwna –
byłam naiwna,
wierzyłam w ewolucję.
Liczy się tylko rewolucja!
Ulice muszą się gotować pod stopami,
w powietrzu musi brzmieć klangor młodych
domagających się swoich praw.
Wrzeszczeć! na całe gardło!
Sprzeciw! splunąć władzy w mordę!
TOMEK
Gdybym nie chciał tak bardzo być sobą, być wolnym człowiekiem, Majka byłaby z nami. Nie dawało mi, dusiło mnie w środku to, że rzucali we mnie obelgami najważniejsi politycy. Czy ten kraj nie jest dla pedałów? Tak, wiem, nie lubicie, jak mówię o sobie „pedał”. Dla mnie nie to jest obraźliwe, ale zaraza, ideologia i ci, którzy tak mnie nazywają, są smutnymi ludźmi, nie mają swojego życia, więc włażą do cudzych łóżek. Chcę tylko wyjść na ulicę za rękę z moim facetem bez obawy, że ktoś nam przypierdoli kijem bejsbolowym. Majka jednego wieczoru zobaczyła mnie, jak płakałem, a wyłem wtedy po prostu jak głupi. Wyłem dlatego, że we Wrocławiu skopano parę trzymających się za ręce chłopaków. Tu się we mnie zagotowało, o tutaj, cały drżałem, dostawałem spazmów, nie mogłem złapać oddechu i wtedy Majka powiedziała, że tak być nie może, że ona na to nie pozwoli, że nie będzie mogła spać dopóki czegoś nie zrobi. Jak już zaczęły się protesty to pierwsza była gotowa, miała tęczową flagę, miała więcej zapału niż ja. Gdyby nie ja…
ZOŚKA
To nie twoja wina, Tomeczek, taki jest świat. Idę się przejść, bo nie mam siły się tu kisić. Irenka, spróbuj się trochę uspokoić, a ty, Tomek, umyj się z tej krwi, ale porządnie! Dajcie mi jakąś flagę tęczową albo coś podobnego.
TOMEK
Babciu, na ulicach są gliny, aresztują cię.
ZOŚKA
Koło dupy mi to lata. Czytałam, że jest taka Babcia Kasia, którą już przymykali. Poszukam i zapiszę się do tych Polskich Babć. Że stare, to znaczy, że nie mamy głosu? Emerytki mają dużo czasu, mogą od rana do nocy protestować. Zawsze chciałam to zrobić, ale nie było okazji, a potem to tak się jakoś zasiedziałam, mój Jasiek, wasz dziadek to taki bardziej spokojny chłop.
IRENA
Mamo, ale ty uważaj na siebie. Ja muszę się dowiedzieć, co z Majką.
TOMEK
I co z innymi? Może byś się dowiedziała przy okazji, albo nie wiem sam. Skomplikowane.
ZOŚKA
Tomeczku, idź się umyj z tej krwi. Twoja matka załatwi, co trzeba, to obrotna kobieta.
TOMEK
(wychodzi)
ZOŚKA
To idę, chociaż zobaczę, co tam się dzieje.
IRENA
(odbiera telefon, rozmawia przez chwilę)
ZOŚKA
I co?
IRENA
Tam jest Sajgon totalny. Czekaj, bo nie wiem, co robić.
ZOŚKA
Ja idę.
IRENA
Nie, zostań, czekaj, zaczynam się bać, coraz bardziej, paraliżuje mnie to uczucie.
ZOŚKA
Boli cię brzuch?
IRENA
Z nerwów. Idę z tobą!
Wychodzą.
KLANGOR, CZYLI GŁOS LECĄCEGO PTACTWA
Ulica w Mińsku. Masy ludzkie tworzą jednomyślny Kolektyw, który przewala się jak wezbraniowa fala. Protestujący skandują z flagami w dłoniach na dużych drzewcach. Tańczą. Wybuch zdeterminowania wywołuje w nich radość. Poczucie sprawczości jest jak odzyskanie władzy w rękach po całych latach paraliżu i choć paraliż nie do końca ustąpił.
– Wierzymy –
– Łukaszenka przed trybunał!
– Zwyciężymy –
– Żywie Białoruś!
– Łukaszenka precz!
– Możemy!
– Nasza Białoruś!
– Wierzymy!
– Oddaj władzę, kłamco!
– Chcemy wolności!
– Kraj to nie twoje włości!
– Precz, tyranie!
– To twój koniec!
– Zerwaliśmy kaganiec!
– Wolność zmartwychwstaje!
– Nikt się nie poddaje!
– Precz, gnido!
– Europa jest z nami!
– Nie masz już szans!
– Nie zatrzymasz nas!
– Jesteśmy falą!
– Wierzymy!
– Możemy!
– Zwyciężymy!
– Liczy się życie!
– Śmierć polityczna Łukasznce!
– Na białe niedźwiedzie z nim!
– Suczy syn!
– W piekle już czekają!
ZOŚKA
Swieta? gdzie jest Swieta? Przepraszam, widział ktoś moją kuzynkę, Swietę? A może milicją ją? czy nic nie wiecie? Moja mamusia powtarzała, że Białoruś, jej ukochana Białoruś nigdy nie da rady temu potworowi. Musimy czekać, aż umrze. Pojechałabym na grób mamusi. W listopadzie się bałam, w Mińsku gotowało się jak w kotle. Tak jak tu… Po obu stronach Bogu, Świsłoczy i Czarnej Hańczy gotuje się od dawna, jakby naraz wybuchło, jakby coś w powietrzu, coś w tej części Europy. Moja mamusia zawsze mówiła, że Polacy i Białorusini czują podobnie.
Widział ktoś moją kuzynkę, Swietę? powinna tu być; mówiła: idę protestować, nie mogę siedzieć na dupie. Powiedziałam jej: „idź, w Polsce też babcie strajkują, też młodzież i kobiety – u nas też ulice gorące i władza się boi, chowa się za policją”. Swieta? jesteś? Mogłaś nie iść, ale nie mogłaś siedzieć w domu. Zrozumiałam, wreszcie – bo wcześniej ciepłe bambosze i kocyk, i herbata z miodem.
Swieta! Odezwij się, Swieta! Swieta, nie rób mi tego! Ja cię nie zjadę, jestem za daleko! Swieta! Widzieliście Swietę? Mojego wzrostu z warkoczem wokół głowy, ma takie duże piersi i donośny głos, na pewno słyszeliście ją, jest śpiewaczką. Swieta! Jezus, Maria!
2.
Ulica niewielkiego miasta. Kolektyw protestujących przelewa się między budynkami jak smętnie rozlewająca się rzeka, jak muł wdziera się powoli wszędzie. Ktoś wdrapuje się na samochód, ktoś inny na latarnię. Kolektyw obejmuje swoją ontologią protestu całą dostępną mu przestrzeń. To mrówcze zjawisko po to, by udowodnić swoje istnienie.
– Miłość nie wyklucza! – Mogę trzymać za rękę, kogo chcę
– Każdy ma prawo kochać! – Ja istnieję!
– Tęczowo mi! – Stop bzdurom! – Ja też kocham!
– Jestem facetem i kocham faceta! – Stop homofobii!
– Dwie kobiety to też rodzina!
– Zarażamy miłością!
– Wszyscy jesteśmy różni!
– Liczy się tylko miłość!
– Wszystkich nas nie zamknięcie!
– Tęcza nie zabija – homofobia tak!
– Tęcza to wszyscy!
– Nie damy się zastraszyć!
– Miłość buduje, przemoc rujnuje!
– Chrońcie ludzi, nie pomniki!
– Dobro zwycięży, jestem człowiekiem!
– Dość policyjnej przemocy!
– Ściągnij mundur, przeproś matkę! – Całą tęczą cały czas!
– Jestem człowiekiem nie ideologią!
– Kto nie skacze, ten homofob!
MAJKA
Nie damy się wam, parchate skurwysyny! Wolność jest po naszej stronie i prawda jest po naszej stronie. – Chodźcie, Queery, idziemy naszym miastem i żadne faszystowskie chłopczyki nie zagarną nam miasta!
Taki młody, a taki głupi, no naprawdę. Jakby cię matka widziała, to co by powiedziała? No? Nie kazała ci matka szanować każdego? Chuj z tym, kogo kocha, z kim sypia, ważne żeby nikogo nie krzywdził? Co? Bo chyba o to chodzi, gnojku spod znaku nazioli!
Razem, tęczowi! Idziemy, miasto jest nasze!
– Miłość nie wyklucza! – Mogę trzymać za rękę, kogo chcę
– Każdy ma prawo kochać! – Ja istnieję!
– Tęczowo mi! – Stop bzdurom! – Ja też kocham!
– Jestem facetem i kocham faceta! – Stop homofobii!
– Dwie kobiety to też rodzina!
– Zarażamy miłością!
– Wszyscy jesteśmy różni!
– Liczy się tylko miłość!
– Wszystkich nas nie zamknięcie!
– Tęcza nie zabija – homofobia tak!
– Tęcza to wszyscy!
– Nie damy się zastraszyć!
– Miłość buduje, przemoc rujnuje!
– Chrońcie ludzi, nie pomniki!
– Dobro zwycięży, jestem człowiekiem!
– Dość policyjnej przemocy!
– Ściągnij mundur, przeproś matkę! – Całą tęczą cały czas!
– Jestem człowiekiem nie ideologią!
– Kto nie skacze, ten homofob!
– Miłość nie wyklucza! – Mogę trzymać za rękę, kogo chcę
– Każdy ma prawo kochać! – Ja istnieję!
– Tęczowo mi! – Stop bzdurom! – Ja też kocham!
– Jestem, kim chcę i chuj ci do tego! – Stop homofobii!
– Faszyści, przeproście swoich dziadków!
– Zarażamy miłością!
– Wszyscy jesteśmy różni!
– Liczy się tylko miłość!
– Wszystkich nas nie zamknięcie!
– Tęcza nie zabija – homofobia tak!
– Naziole do domu!
3.
Aleje Trzech Wieszczów. Kraków. Plac przed gmachem głównym Muzeum Narodowego. Entuzjazmu i wiary w zmianę nie ma końca. Wszędzie błyskawice i nadzieja, że olbrzymi kolektyw, rozlewając się na całe miasto, odmieni jego zaskorupiałe spojrzenie na Kobietę i Wolność Wyboru.
TOMEK
Ja się tu tylko pojawiam. Jeden element, jeden między tysiącami. Wydaje mi się, jakbym nadal spał i nie mógł się obudzić. O każde ludzkie prawo trzeba walczyć… o swoje ciało trzeba walczyć z rządem. To nie jest, kurwa mać, w porządku!
– Moje ciało, mój wybór!
– Myślę, czuję, decyduję!
– Nasza godność, wasza podłość!
– Nigdy nie będziesz szła sama! – Miła już byłam! – Jesteśmy wkurwione!
– Kiedy państwo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić!
– Jeszcze Polka nie zginęła!
– Nic o nas bez nas!
– Urodzę wam lewaka!
– Pokonamy was miłością!
– Następny parasol otworzymy wam w dupie!
– Umiem gotować i zgotuję wam rewolucję!
– Wkurwiliście nas tak, że aż wyszłyśmy z kuchni! – Strach się ruchać!
– Nie mam dziewczyny, ale jestem optymistą, więc martwię się na zapas!
– Został tylko anal!
– Uprzejmie prosimy uciekać prędziutko!
– Jesteśmy zaniepokojone!
– Zapraszam wypierdalać!
– Zachęcam do relokacji! – Kuria mać!
– Jesteśmy pierońsko wpienione!
– Wkurwiliście nawet Muminki!
– Chcesz decydować o życiu innych? to kup sobie, k*rwa, Simsy!
– Jesteście gorsi od polskiego regge!
– Niech to będzie ostatni sezon Polski, bo scenarzyści zwariowali!
– Nawet Maryja miała wybór!
– Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby sakramentem!
– Moja macica to nie twoja kaplica! – Bóg z nami, chuj z wami!
– Chcę do domu, ale imperatyw kategoryczny mi nie pozwala!
– Prawo moralne we mnie!
– TK: Ziemia jest płaska!
– Kot może zostać: reszta wypierdalać!
– Rząd nie ciąża, można usunąć!
– Nawet mefedron ma lepszy skład niż rząd!
– Jest tak źle, że przyszli nawet introwertycy! – Nawet weganie rzucają w was mięsem!
– Przestańcie, kończą mi się kartony!
– Wstaliśmy z kolan i upadliśmy na głowę!
– TAK dla ideologii USG!
– Kto mieszka w Polsce, ten się w cyrku nie śmieje!
– Rząd podzielił nasz kraj bardziej niż pizza z ananasem!
– Wy odbieracie nam prawa, my odbierzemy wam władzę!
– Zapalcie zioło, to wam przejdzie!
– Zamiast terroru wolność wyboru!
– Mniej kleru, więcej genderu!
– Szał macicy na ulicy!
– Z drogi śledzie, prawo kobiet jedzie!
– Przepraszamy za utrudnienia, mamy rząd do obalenia!
– Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki kraj twój? Zacofany!
TOMEK
Nie, ja nie dam już rady! Jestem zwyczajnie zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Bolą mnie ręce od noszenia flag, boli mnie głowa od huku, boli mnie – kurwa, wszystko mnie boli! Bo co to za kraj, by nie móc o sobie decydować? Ja mam dość! Ja chcę stąd uciec! Gdzie jest mój chłopak?
Michał! Gdzie ty się podziałeś? Może mogliśmy się nie mieszać do tego? Ale też mamy siostry, więc jak się, kurwa, do tego nie mieszać? Michał!
Sceny, czasami nawet dantejskie, przechodzą w wir rzeczywistości, a w powietrzu unosi się strach, nadzieja, niepewność – i wszystko na raz, jak w kotle.
PODWIECZOREK, PTAKI LECĄ DALEJ

1.
Polana. Ukrzyżowany żuraw jest przybity do drzewa i smętne jego istnienie-nieistnienie wisi i rozciąga się jak niema woń nicości. Jasiek w ubrudzonej krwią koszuli, z zakrwawionymi rękami.
ZOŚKA
Ile?
JASIEK
Trzy. U nas na polu jeden leży, u Franka dwa, bo ma duże pole.
ZOŚKA
Ale zabiliście?
JASIEK
A gdzie tam! Wrzeszczą tam, chwilę jeszcze powrzeszczą.
ZOŚKA
A ten nie wrzeszczy.
JASIEK
Bo zdechł. Stare sposoby najlepsze. Jak ręką odjął, nie ma tej plagi.
Myśleliśmy, że młodziki jeszcze są w wiosce, ale już pojechali. Oni by nam nie dali. Żurawiom trzeba pokazać ich miejsce. Zawsze przecież tak się robiło?
ZOŚKA
Mnie się pytasz?
JASIEK
No a kogo?
ZOŚKA
Ja ci nie powiem, ja tak nie robiłam. Biedne te żurawie.
JASIEK
Same sobie winne.
ZOŚKA
No ale to tylko biedne ptaszyska – na żer lecą, jak to zwierzę, jak głodne, musi zjeść. Ładne, ale może trochę głupie. Może by nie zjadły całej kukurydzy?
JASIEK
Może, a jakby zjadły? Zresztą te żurawie tak samo głupie, jak ci nasi młodzi.
ZOŚKA
Przy Irenie tak nie mów. Ona się strasznie tym gryzie. I ja wiem, czy młodzi głupi? Ja tam chciałabym, żeby każdy mógł decydować o sobie.
JASIEK
Decydować o sobie? Kobieto, co ty mówisz? Zawsze tak było, że góra za nas decydowała. Nie Bóg, nie! – on nie ma nic do tego. Władza zawsze decydowała, za komuny, za Kwaśniewskiego i teraz też.
Młodzi nic o życiu nie wiedzą. To jeszcze dzieci. Dopiero potem, z latami mądrzeje człowiek, no taka kolej rzeczy. Ale teraz za dużo tych zadym robią.
ZOŚKA
Z tobą to takie gadanie. Dajże tę koszulę, bo wyglądasz jak Majka i Tomek.
JASIEK
A co Tomuś?
ZOŚKA
Nic, też miał uwaloną krwią koszulę.
JASIEK
Ale że nasz Tomek? Czemu? co się stało?
ZOŚKA
No na tych strajkach, Jasiek, na litość, weźże pomyśl. Przecież tam można w łeb dostać, nie wiadomo z której strony. On niby mówił, że to nie jego krew, ale widziałam, że usta miał zakrwawione, nie wytarł do końca.
JASIEK
A bo jakby nie chodził na te całe strajki, to by nie miał rozwalonej gęby. Ja tam jestem po stronie wolności, ale za długo żyję, żeby uwierzyć, że ona w ogóle jest możliwa. Ciągle coś jest nie tak, jakby się chciało i trzeba z tym żyć.
ZOŚKA
Jakiś ty mądry, Jasiek, no naprawdę. Gdybyś tam był, to byś wiedział. Ja byłam, miałam nie iść, ale poszłam i dobrze. Poczułam to, na stare lata, ale dobrze, że poszłam!
JASIEK
Mnie dobrze w domu.
ZOŚKA
No tak, jak zawsze. Rosołek, kościółek i siatka świeżych bułek. Dobra, może zawsze torchę inaczej patrzyłam na świat. A tak w ogóle, Swieta zaginęła.
JASIEK
Skąd wiesz?
ZOŚKA
Skąd wiem… No bo się nie odzywa, nie wróciła do domu. Myślą, że milicja ją aresztowała.
JASIEK
A mogła siedzieć w domu.
ZOŚKA
Nie mam do ciebie zdrowia! (zamierza wyjść)

2.
Wkraczają Oni/One. Z rabanem.
KTOŚ
Co wy robicie?
JASIEK
Co my robimy?
INNY KTOŚ
To już piąty!
JASIEK
Jaki piąty, jak trzeci?
JESZCZE INNY KTOŚ
Jaki trzeci? Co ty bredzisz? Pięć zdjęliśmy z tych waszych idiotycznych krzyży, albo do ziemi przybitych jakimiś kołkami. Odsuń się, może jeszcze żyje.
JASIEK
(zastawia im sobą drogę do żurawia) Padł, szkoda zachodu.
KTOŚ
Tak nie wolno! To gatunek chroniony!
JASIEK
Wolno nie, tylko szybko, bo one są sprytne i uciekają, jak się chce ich złapać.
ONI/ONE
Zabiliście go, dość tego!
JASIEK
Sam padł.
KTOŚ
Bo go przybiliście do ziemi. Już nie pamiętacie, co do was mówiliśmy wczoraj.
INNY KTOŚ
Przecież to trzeba zgłosić! Dostaniecie takie kary, że od razu się wam odechce!
JASIEK
Nie szalej, gówniarzu! Tu świat jest inny niż tam u was!
ZOŚKA
Jasiek, nie denerwuj się. Młodzi są. Idźcie już do swoich spraw, co? Ja też mam takie wnuki zaangażowane, ale w mieście. Musicie wiedzieć, kiedy odpuścić, bo jesteście bez szans. Wiecie, jak to jest ze starymi ludźmi: mają swoje nawyki.
ONI/ONE
Nie!
ZOŚKA
Lepiej dla was będzie, naprawdę. Posłuchajcie starej baby.
Oni/One
Nie!
ZOŚKA
Ale, dzieciaki kochane, zaraz przyjdą chłopy i po co wam to? naprawdę. Posłuchajcie starej baby. Z was porządni ludzie, na co wam biedy?
Jasiek, daj im tego żurawia i niech sobie idą.
JASIEK
Nie ma żadnego „daj”! Żuraw tu będzie wisiał, póki będzie trzeba, żeby straszył. Koniec!
ONI/ONE
Bez jego ciała nigdzie nie idziemy!
JASIEK
„Jego ciała”, jak to zabrzmiało. Durnie, to tylko truchło!
INNY KTOŚ
A gdyby ciebie ktoś tak przybił, albo nie wiem… cokolwiek ci zrobił, żeby ci dojebać?
ZOŚKA
Jezus-Maria! Nie potrzeba się tak denerwować. Jasiek, daj im to truchło! Na co nam awantury i policji? Na razie ma dość smerfów.
JASIEK
Nie! I nikt ci nie kazał jechać tam, mówiłem: siedź na dupie, ale ty nie!
JESZCZE INNY KTOŚ
Co za ciemnota!
JASIEK
I co się tak gorączkujesz jeden z drugim? Gdzie te chłopy?
Joanna wchodzi między młodych a Zośkę i Jaśka.
JOANNA
Idźcie już. Pół wsi na was idzie. No idźcie już.
ONI/ONE
Nie!
JOANNA
Wystarczy, że ten jeden żuraw przegrał. Dajcie już dziś spokój. Porozmawiamy o tym we właściwym czasie, znajdziemy jakieś rozwiązanie. Widać, jeszcze nie czas na aż takie zmiany. Powoli.
KTOŚ
Nie ma żadnego rozwiązania. Oni zawsze będą idiotami! A gadanie, że jeszcze nie czas na zmiany, to bzdury!
JOANNA
Nie mów tak. Znam tych ludzi, czasami mają jakieś straszne pomysły, ale trzeba cierpliwości i ta ich mentalność i myślenie zmienią się, naprawdę. Już to tutaj nie raz widziałam.
INNY KTOŚ
Przecież ci ludzie też oglądają telewizję! Nie widzieli filmów przyrodniczych? Albo nie mają neta? Na pewno mają.
JOANNA
Tylko wiesz, jakby, nie każdy ogląda filmy przyrodnicze i nie każdy czyta o żurawiach w necie. Trzeba spróbować ich zrozumieć.
TEN SAM KTOŚ
Takim właśnie gadaniem niszczy się wszystko! – Zrozumieć! Nie każdy problem wart jest zrozumienia. Ma tak być i koniec!
Z daleka słychać gwar i brzęk jakiegoś żelastwa.
JOANNA
Chodźmy stąd. Naprawdę, nie chcę patrzyć na jatkę. Ostatnio wszędzie się gotuje.
JESZCZE INNY KTOŚ
A tak! – walczmy na wszystkich frontach!
JOANNA
Rozsądniej jest dobrze wybierać bitwy. Ta nie jest dla nas. Trzeba ustąpić. Naprawdę, tym razem dajcie za wygraną.
Jasiek wygląda nadchodzącego tłumu. Zośka zdejmuje żurawia z drzewa i oddaje ekologom.
ZOŚKA
Macie, zróbcie, co trzeba, ale nie awanturujcie się z naszymi. Nie mamy pieniędzy, żeby zapłacić kary. Chyba wszyscy musimy na chwilę odpuścić…
JOANNA
Pani Zosiu, porozmawiamy jeszcze, może uda się zmienić nastawienie do żurawi.
ZOŚKA
Kiedy nie da się, chyba…
KTOŚ
Da się, da.
Odgłosy tłumu narastają.
ZOŚKA
Idźcie już, idźcie!
JOANNA
Pani Zosia ma rację, chodźmy!
ZOŚKA
Ja im powiem, że pochowałam truchło.
Grupa młodych ludzi wychodzi razem z Joanną. Jasiek zawraca tłum i wychodzi.
ZBYT PÓŹNA KOLACJA
1.
Irena siedzi na progu chaty Joanny przytulona do ościeżnicy. Jest to ten moment, kiedy człowiek chce stopić się w jedno z obumarłą, stężałą materią.
JOANNA
Wiadomo coś?
IRENA
Nic. I co ja mam robić? Jestem przerażona, nie wiem, co się z nimi dzieje. Ukarano moje dzieci tylko dlatego, że ośmieliły się protestować, że sprzeciwiły się temu, co o nich się mówi. Jak to jest, że w demokratycznym kraju władza gnoi tych, którzy pokojowo walczą o swoje. Przecież, do cholery jasnej, nikt nie strzelał do policji, a mimo to ponoć były aresztowania. Zresztą… nie wiem, którym mediom można wierzyć. Pewnie żadnym…
JOANNA
Wrócą.
IRENA
Wiem.
JOANNA
Wejdziesz na herbatę? Może jesteś głodna? Chyba nie będziemy tak tutaj siedzieć.
IRENA
Nie chcę.
JOANNA
Nie wygłupiaj się, chodź czegoś się napijemy, mam coś do zjedzenia.
IRENA
Herbata wystarczy, ale zaraz. Posiedź ze mną.
JASIEK
Mówię ci, że ich wypuszczą.
IRENA
Wsadzili ich na miesiąc. Najpierw Majkę, potem Tomka. Majkę nawet już drugi raz w przeciągu tygodnia, dwóch? Straciłam poczucie czasu.
JOANNA
Tych naszych ekologów też poprzymykali. Robią pokazówkę, nie ma się czego bać. Sąd zaraz zasądzi, że nie potrzeba środka zapobiegawczego w postaci aresztu.
IRENA
Adwokat dzwonił i mówił, że może być trudno i że trzeba się przygotować; że nigdy w życiu czegoś takiego nie widział; że jakieś tendencje są, żeby jednak utrzymać ten środek. O co w ogóle chodzi? Tendencje?
JOANNA
Jakoś to odkręci. Nic się nie martw. Majka i Tomek poradzą sobie. Chodź jeść.
IRENA
Nie chcę. Potem zjem. Brzuch mnie boli z tych nerwów tak, jakbym miała zaraz rodzić.
JOANNA
Ta nasza fizjologia jest czasami dość głupia.
IRENA
Co ty masz na rękach?
JOANNA
Krew.
IRENA
Ale czyją?
JOANNA
Żurawi.
IRENA
Żurawi?
JOANNA
Tak, uratowałam trzy, ale jeden chyba nie przeżyje. Stracił strasznie dużo krwi. Ganiałam po polach jak szalona. Robiło się ciemno, bo za dnia nie mogłam. Wiesz, że bym mnie na taczkach wywieźli ze wsi, gdyby się dowiedzieli, że teraz jeszcze ja ratuję te ptaki. Co znalazłam jednego, zawiozłam do lecznicy, ale weterynarz mówił, że właśnie ten ostatni, którego zawiozłam dziś, nie ma raczej szans. Zobaczymy.
IRENA
Chcę chwili spokoju. Ile może znieść człowiek ciągle żyjący w napięciu? Kiedy znikają ci perspektywy, choć już wydawało się, że wszystko powinno pójść swoim torem, że ludzkość zmądrzała, że tak naprawdę nigdy już się nie wywrócimy tak mocno, jak w poprzednim stuleciu. Okazuje się, że znowu ktoś ruszył machinę nienawiści, kołowrotek wprowadził w ruch i przędzie.
Niektóre motyle, zwłaszcza nocne, są brzydkie, ale kokony przędą podobne do tych dziennych, do pazia królowej i rusałek. Kiedyś, zanim ktokolwiek zastanowił się, jak z podobnych kokonów wychodzą inne motyle, wierzono, że wszystko zależy od jakości nici. U motyli jest to kwestia gatunku, u ludzi kwestia myślenia. Przeraża mnie to.
JOANNA
Wiem. Poczekaj do jutra. Coś się wyjaśni. Zaczęły się ponoć jakieś ruchy społeczne w ich sprawie. Wejdź do środka. Napijemy się herbaty, a potem przygotuję ci izbę na poddaszu.
Wchodzą do chaty.
IRENA
Dawno u ciebie nie byłam.
JOANNA
Chcesz z pędów maliny i kwiatów lipy, czy jakieś zioła?
IRENA
Zrób, co chcesz.
JOANNA
Miałam cichą nadzieję, że coś ugrają ci młodzi przyrodnicy.
IRENA
Ja nie.
JOANNA
No tak, ty jesteś stąd, nie masz złudzeń. Ja po cichu liczyłam, ale potem zobaczyłam, że jednak trzeba odpuścić, że to jeszcze nie ten czas i coraz bardziej zastanawiam się, czy można tutaj coś zmienić w najbliższym czasie, nie wiem, może w dwa, trzy lata.
IRENA
Wszystko można, ale nie wiem, jak i nie wiem, kiedy. Dobra ta herbata.
JOANNA
Pij na zdrowie. Dodałam trochę melisy, będziesz lepiej spać.
IRENA
Chciałabym spokojnie
zasnąć,
wiedzieć, że moje dzieci są bezpieczne.
Ale nie mam już siły
czuwać,
czekać na dobre wieści.
Nie będzie już dobrych wieści.
Już nic się nie wydarzy,
trzeba iść spać,
a może jutro już nie przyjdzie?
JOANNA
Pościelę ci łóżko i dołożę do kominka. Posiedź tu chwilę, albo jak chcesz, idź się kąpać. Woda jest już ciepła. (wychodzi)
2.
IRENA
Jak byłam mała, chciałam latać z żurawiami.
Liczyłam klucze wiosną i jesienią.
Czułam zmianę, widziałam zmianę,
pory roku przelatywały nad głową
małej dziewczynki.
Chciałam być wolna chociaż tak na chwilę,
ale lubiłam stać na ziemi i miałam lęk wysokości.
Ale chciałam latać,
może nie bałabym się wtedy.
Małe dzieci chcą latać, machają rękami, żeby się oderwać od ziemi.
Potem myślałam: jednak jestem głupia.
Kiedy dorosłam, pomyślałam: jestem głupia.
A potem popełniałam jeszcze kilka głupich błędów.
Głupia.
Jak ten żuraw, jeden czy drugi szuka kukurydzy
szczęścia, do której zatańczy.
Zaśpiewa piękny klangor,
śpiew śmierci – tak dawniej mówili.
Chcę się chwycić żurawich nóg i polecieć.
Już nie będę się bać wysokości.
Zaniosę ludziom wiosnę, a potem zabiorę im lato.
Chciałabym dużo móc,
dużo więcej niż mogę,
bo nie chcę tak, że nie mogę
kiwnąć palcem, pokręcić głową,
bo nie mogę.
Bo co?
Bo nikt nie może nic głośno powiedzieć,
nie może cię być słuchać, żurawiu,
nie może być widać – masz być cicho,
przejść niepostrzeżenie,
niech nie wiedzą, że w ogóle żyjesz.
Opowiemy sobie o tobie,
jaki jesteś piękny,
ale trzymaj się z daleka,
nie miej własnych praw,
sobie bądź,
nie nam, nie dla nas.
W bukach nie szumi sok –
już powinien.
Wiosny w tym roku nie będzie. (wypełza powoli na górę)
3.
Klangor słuchać w tle. Do domu Joanny wpadają Majka i Tomek. Niesie się Trudna Radość.
TOMEK
Cześć, dziadkowie mówili, że mama jest u ciebie?
JOANNA
Tomek, Majka! Cześć! Jak dobrze, że was wypuścili! Tak, Irena jest, ale jeszcze śpi. Kamień z serca! Jak dobrze was widzieć! Niech was uściskam! Opowiadajcie, kochani!
MAJKA
W ogóle mega uczucie, czuć, że te wszystkie protesty za nami i za sprawą mają sens, że wiesz, na ulicach buzuje, jest głośno i gorąco, wszyscy walczą miłością, nie siłą, aż ta władza głupieje, nie wie, co ma ze sobą zrobić, każe nas wypuścić – jest moc tylko trzeba być upartym!
TOMEK
To żurawie?
JOANNA
Tak, pięknie brzmią, prawda?
MAJKA
A czytałam w necie, że tu też coś się działo i jak zwykle stare dziady z widłami wygrały?
JOANNA
Niestety…
TOMEK
Ja mówię otwarcie: na razie żadnych demonstracji. Nie chcę znowu trafić do pierdla. I nie wiem, czy to wszystko ma sens, skoro stare dziady ciągle nami rządzą i wydaje się im, że wszystko wiedzą o świecie i ich wizja świata jest tą jedynie słuszną.
Te kilka nocy w więzieniu… – pustka, drzwi i okna bez klamek, nie ma zegara, nie wiesz, jak płynie czas od ostatniego przesłuchania do kolejnego, więc próbujesz liczyć sekundy, odmierzać jakoś czas, żeby wiedzieć, w którym momencie tej przeklętej chwili jesteś. Wydaje ci się, że to się nigdy nie skończy, że utkniesz tu na zawsze, że nie wiesz nic… Znam na pamięć te cztery ściany i to małe okno, zawieszone wysoko, do którego trzeba było się wdrapać, by zobaczyć ziemię, drzewa, cokolwiek, co cię otacza oprócz ścian.
Na razie żadnych spacerów.
MAJKA
No przecież nas nie zabiją, a areszt i to wszystko – do przeżycia.
TOMEK
A chuj to wie. Może następnym razem coś mi się stanie w areszcie, zachoruję nagle, cokolwiek. Nie ufam policji, władzy, prawie nikomu. W ogóle to sąsiedzi dziwnie się na nas patrzyli, jakbyśmy im coś zrobili.
JOANNA
Może słyszeli o was w telewizji, bo też ciągle o tym mówią.
MAJKA
Bo to był szturm!
TOMEK
Ale po co? I pójdziemy znowu? Nie wiem.
MAJKA
Pójdziemy, nie gadaj głupot! Nie chcesz móc iść ulicą za rękę ze swoim facetem?
TOMEK
Jasne, że chcę, ale tego nie da się zrobić! Nie tutaj!
JOANNA
Odpuśćcie przez chwilę. Trzeba złapać równowagę i spokój. Chcecie się czegoś napić?
MAJKA
Herbaty, bo zmarzłam jakoś. Chłodny wiosenny wieczór.
TOMEK
Tak, zaparz tych dobrych twoich ziółek. Słyszcie? Żurawie są coraz głośniej.
Joanna wygląda przez okno.
JOANNA
Chyba odlatują. Może trafią w spokojniejsze miejsca, gdzie nikt ich nie będzie prześladował.
TOMEK
Spokojniejsze miejsca – to jest chyba jedyne wyjście, żeby je znaleźć.
MAJKA
Oj marudzisz, Tomeczku! Ich nie trzeba szukać, je trzeba tworzyć.
IRENA
(wchodzi niepostrzeżenie) Usłyszałam Majkę, czy już majaczę?…
TOMEK
Jak zwykle nie dasz matce spać!
MAJKA
Cześć, mama!
IRENA
Moje dzieci! Jesteście cali? Pokażcie się matce – cali i zdrowi. Bałam się o was, strasznie się bałam, nie mogłam spać.
TOMEK
Wiem, mamo…
MAJKA
Było trzeba, mamo, ale warto było. Co, Tomek?
IRENA
Wiem, że trzeba. Czuję się, jakbym znowu was urodziła. Muszę was wycałować, moje kochane, odważne i uparte dzieciaki! Jestem z was dumna, ale i tak będę umierać ze strachu, zawsze tak będzie. Inaczej się nie da.
MAJKA
Coś bym zjadła. Wracamy do domu, co?
JOANNA
Zrobiłam kolację, więc możecie jeszcze zostać i ze mną zjeść.
MAJKA
O, te twoje pyszności – prima sort!
Na scenę wpada przyniesiona przez Majkę i zostawiona niepostrzeżenie na uboczu kolorowa kukła.
O i tego stracha jeszcze trzeba zutylizować. Okropnie wyglądał na polu.
I nikt tak naprawdę nie przejmował się tamtego wieczoru tym, że kolacja była zbyt późna.

KONIEC
W Beskidach, kwiecień 2021