Monia Bąkowska

KOSMOGONIA

albo: sześć pięter egobudowli

DIALOG PRÓŻNI Z WIECZNOŚCIĄ

próżnia
na początku była cisza
wieczność
bezruch
próżnia
trwały nieskończenie
wieczność
w wiecznej
próżnia
próżni
wieczność
trudno powiedzieć, czy trwały w gotowości na ten moment
próżnia
ani też
wieczność
ile ten moment trwał
próżnia
w każdym razie kiedy cisza zrozumiała
wieczność
swój bezruch
głos 1
natychmiast zamienili się miejscami i powstał
próżnia
krótki, niewyraźny
wieczność
dźwięk odbił się echem w całej próżni
próżnia
roznosząc się tym silniej
wieczność
im mocniej wyczuwał
próżnia
możliwe
wieczność
granice
próżnia
próżni
wieczność
i wtedy właśnie wieczność uzyskała samoświadomość i zawstydziła się swojej ciszy i bezruchu
głos 1
rozwarstwiły się więc wieczność od próżni, nadając sobie nowe wartości
 wieczność
wieczność – brak światła
próżnia
próżnia – jego nadmiar
głos 1
ujmując to inaczej
wieczność
czerń
próżnia
i biel
wieczność
ciszę
głos 1
i
próżnia
wibrację
wieczność
myśl
próżnia
i aktywność
głos 1
trwali tak w tym rozwarstwieniu, i trwaniu temu nie byłoby może końca. Gdyby nie to, że pojawił się już początek. Samoświadomość wieczności…
głos 2
zaraz oszaleję
głos 1
… dała jej impuls do przeprowadzenia badania. Przypominało to bardzo powolne marszczenie gigantycznej tkaniny
wieczność
postępowało niespiesznie…
głos 2
lecz z pewnością było niebezpieczne. Czy ktoś może to powstrzymać? Halo, pomocy?
wieczność
…niczym nieskończone ujmowanie w palce tkaniny i puszczanie jej swobodnie
głos 1
wtedy, wtedy
wieczność
westchnieniem znużenia wieczność pofałdowała całą swoją materię lekkim wiatrem, a wraz z nim po raz pierwszy przeniknął do niej fragment próżni
głos 1
dźwięk
głos 2
coś słyszę! to było… ą czk czk, ą czk czk! nie, nie, to absurd, nic nie słyszę, tylko skąd dobiega Ą CZK CZK, Ą CZK CZK!
głos 1
tak więc można powiedzieć, że zaczyna się coś naprawdę, choć ze znaczną powolnością, wydarzać
głos 2
bardzo… bardzo boli mnie głowa
próżnia
kiedy wieczność syciła się swoją samoświadomością i pogrążała w coraz większym bezruchu, próżnia nie próżnowała
wieczność
z wibracji, której wieczność tak się bała, próżnia zaczęła wytwarzać dźwięki, melodie, potem słowa
głos 1
samoświadomością próżni była więc możliwość wyłonienia się z niej czegoś, co ma siłę kreacji
głos 2
światło, wibracja, aktywność
próżnia
w końcu wytworzyłam sobie oczy patrzące na tworzenie i wyłanianie, a gdy nic nie dało się już wytworzyć, spojrzałam na wieczność

PANIE DOKTORZE, CHCĘ ZAPRZESTANIA FARMAKOTERAPII

Monika
spoglądamy w człowieka, którym jesteśmy, ale tylko przez chwilę. Potem wracamy do codzienności, do zmywania naczyń, do rozmów z przyjaciółmi, robienia zakupów i machinalnej pracy. Spoglądamy tylko chwilę w lustro, bo też nie sposób patrzeć w nie cały czas. A nawet wtedy trudno uchwycić, kto tak naprawdę w nie zerka. Kto uważa, że samoświadomość pozwala się określić, niech uważnie przyjrzy się odbiciu w posrebrzanym szkle. Czujność spojrzenia obnaża różnorodność detali i wiąże je z przypisywanymi cechami pozafizycznymi. W jaki sposób je scalamy?
głos 2
jedno oko, drugie. Nos, policzki. Moja twarz. Składa się głównie z oczu, które umożliwiają mi obserwację. Drugie miejsce w hierarchii zajmuje otwór gębowy z właściwościami aparatu mowy, służący do wymiany myśli. Zaczerpniętych głównie z rzeczy zaabsorbowanych przez słuch, a więc słuch zajmuje u mnie trzecie miejsce. Znaczy się uszy. Nos. Czasem chłonący zapachy, głównie pracujący z oddechem, który podtrzymuje moje życie. Nieobecny, choć widzialny przewodnik. Broda i policzki – budują twarz. Czaszka ją buduje, tak właściwie. Jest jeszcze kręgosłup i tak dalej, ale to mnie już nie obchodzi. Moje ciało jest funkcjonalne. Moje ciało jest widzialną manifestacją człowieka, którym jestem. Moje ciało jest gwarancją mojego istnienia. Może tyle by wystarczyło
głos 3
bardzo dobrze, ale niewystarczająco
głos 2
to o co chodzi?
głos 3
chodzi o człowieka, którym jesteś, powiedzmy: o tożsamość
głos 1
dobrze, zaczynam, choć wygląd tego świata sprawia kłopot w opisie. Jego dźwięk nie sprawia już aż takiego kłopotu. Świat ten bowiem najpierw dźwięczał, kiedy ON, pozbawiony na chwilę palców…
lekarz
nie będę tego wpisywać w system, pacjentka nie nadaje się jeszcze do…
głos 1
…kiedy on kiwał czaszką z niedowierzaniem. Czaszką, bo dźwięki były jego pomysłem. Zaczerpnął je ze szczątków rozmów próżni i wieczności, które zdołały się zachować w przestrzeni kosmicznej
lekarz
trzeba zwiększyć dawkę haloperidolu
głos 1
ON zachłysnął się swoim spojrzeniem
głos 2
kontynuuj
głos 1
najpierw był więc dźwięk, „fiuuuuuu” i „bździuuuuuu” i ich nieskończone kombinacje. Czaszka zaczęła się trząść z przerażeniem
lekarz
pacjentka halucynuje, zanim zwiększymy haloperidol trzeba zapiąć w pasy, na razie z pewnością sprawia jeszcze zagrożenie
głos 1
dźwięki objawiły swoją naturę wyglądową. Każda kombinacja jest jakąś upostaciowioną istotą zbudowaną ze szczątków
lekarz
będę potrzebował pomocy ratowników medycznych, proszę pomóc mi ją przypiąć
głos 1
istoty te szukały się wzajemnie, wypełniając każdy dostępny wymiar przestrzeni kosmicznej. Nieskończoność istot i wariacji dźwięków nie powodowała jednak nieskończoności wariantów poszukiwań. Istoty szukały odpowiadającej sobie wibracji dźwiękowej, a gdy była ona najbliżej „fiuuuuuu” i odpowiadającego mu „bździuuuuuu”, następowało samozniszczenie połączonych istot i stworzenie nowego wariantu poszukującej odpowiedzi wibracji. Stwarzanie i niszczenie w każdym wymiarze nieskończoności, w każdej ze chwil i przez wieczność
głos 2
oddycham bardzo w powoli
głos 3
zapinają mnie w pasy
głos 1
czaszka próbuje oderwać się od kręgosłupa, tak przeraża ją to, co widzą JEGO oczy. Oczy powoli migoczą powiekami
głos 2
czy to są moje oczy?
głos 3
to są moje oczy
głos 1
i wtedy pojawia się ekran. Wizja skończyła się. Właściwy ekran wypełniają po brzegi powoli porządkujące się cyfry, a ON odzyskuje palce. Chwilę gładził nimi po klawiaturze, aż odkrył, że pod rzędami cyfr znajdują się nieoczekiwanie rzędy liter
lekarz
proszę jej podać ten zastrzyk
głos 1
na które opada powoli kawałek czerwonej nici. Powtarzam: na rzędy klawiaturowych liter opada kawałek czerwonej, wełniano-jedwabnej nici
głos 2
ukłuli mnie
głos 3
zasypiam

WYJŚCIE

pacjentka
przebudzenie w szpitalu nastąpiło po dwóch tygodniach, które już bezpowrotnie zniknęły z pamięci. To, co się wtedy działo, pamiętają niektórzy pacjenci. Jest także zapisane w historii choroby. Po śpiączce świadomości pacjentowi trudno sobie przypomnieć cokolwiek. Wieczorem podają lek, po którym łatwo zasnąć. Dozują go w coraz mniejszej dawce. Ma on doprowadzić do wycofania się urojeń, które rzeczywiście powoli ustępują. Tym, co pozostaje, są szczątki pamięci i wstyd. Na sali jest sześć łóżek. Niektórzy pacjenci zalegają na nich, gapiąc się w sufit, inni przeżywają swoje stresy chrapiąc za dnia i w nocy. U mnie to przemija, ale nie jestem jeszcze zdrowa. Pamięć splątała się z urojeniami – trochę łatwiej dzięki temu zapomnieć o trudnych przeżyciach, ale wstyd nie chce się wycofać. Przychodzą do mnie na oddział goście. Z niektórych rozmów nie pamiętam nic, w innych próbuję robić dobrą minę do złej gry: opowiadam o sobie, jakbym już z tego wszystkiego wyszła. Jak by już było po wszystkim: cokolwiek to znaczy. Zaczynam czuć, że to, co we mnie powstało, było nadzieją na lepszy los. Nadzieją na uciszenie głosu, który powtarzał ciągle:
głos 1
„jesteś idiotką”, „nic nie rozumiesz”
pacjentka
trudno się skupić na terapii
głos 2
łatwo na marzeniach i fantazjach
pacjentka
jest mi wśród nich przyjemnie, otulają mnie, jak puchowa kołdra. Powoli wraca zwykły świat. Co kilka dni robimy z pacjentami szarlotkę. Rozmawiamy przy papierosie o nędzy naszego losu. Do niektórych goście nie przychodzą w ogóle
głos 3
postępu w zmaganiu się potencji z jej urzeczywistnieniem dokonujemy zazwyczaj powoli, a jeśli uda nam się wykonać nagle spektakularny sus, może ujawnić się większa skala możliwości istnienia. Dopóki nie nastąpi cios, a następuje on zazwyczaj w tym samym momencie. Ciosem jest uświadomienie sobie, że w skali ogólnej nasz krok był w istocie maleńki. To moment walki, w którym następuje śmiertelny uścisk dwóch mocarzy. Stare umiera a to, co się rodzi, jest już zupełnie nową tożsamością
głos 1
skąd ta pewność?
głos 2
gdyby tak było, nowa tożsamość mogłaby do czegoś doprowadzić. A jednak wracasz, wiem to, wciąż wracasz do szpitala. Który to już pobyt…?
Monika
piąty…
głos 3
to nie ma znaczenia, przecież wraca się w ten sam świat
głos 1
ale ten świat nie jest przemieniony?
głos 2
niby czym przemieniony? Jakie znaczenie ma projekcja jednostki…
głos 1
cóż za fałsz, psychologiczne terminy próbują przykryć niewiedzę na podstawowe tematy.
głos 2
wiemy chociaż, jakie?
głos 3
uniwersalne. Te problemy są uniwersalne. Dochodzi do nich wszystko to, co zawiera zbiór „choroba” oraz zbiór „psychika”, a zatem i zbiory „medycyna” czy „filozofia” oraz wiele, wiele innych
głos 2
te problemy są więc totalne
głos 1
i wszechogarniające
Monika
Wreszcie minęły. Po trzech miesiącach dostaję wypis, pakuję torbę i wracam do mieszkania. Letnie słońce w przesycie, jakby to były jego ostatnie dni, gdy oświetla Ziemię. Niektóre liście już straciły chlorofil. Cudownie smakuje pierwszy papieros na wolności, pierwsza zrobiona w domu kawa. Czerpię z tych olśnień, nie zdając sobie sprawy, że są jednorazowe. Może na tym polega ich sens. Sąsiedzi pytają, jak zdrowie, no tak, no tak, wszystko o mnie wiedzą. Jeszcze mnie to nie obchodzi. Pani w piekarni miła jak zwykle. Wkrótce odejdzie na emeryturę, ale jeszcze nie teraz. Głosy przestały mnie prześladować. Jest cudownie, sycę się powietrzem, obmywającą mnie wodą, ogniem pod gotowanym jedzeniem. Stąpam po ziemi lekko. Przyjaciele, cóż, zostali najwierniejsi. Kilka nowych kontaktów ze szpitala, cieszę się nimi jak nigdy. Zrozumiałam, co nas łączy. Głosy. Głosy cichną, nie ma głosów, teraz są z powrotem leki. Żyję tak miesiąc, potem próbuję się zabić. Żyję tak drugi. Potem druga próba, trochę smutniejsza, bo też nie wyszła. Robię okropne rzeczy, znów biegam w malignie, biorę jakieś kredyty. Udaje mi się to w miarę tuszować. Tak, w tym mam wprawę. A potem w to puste życie znów zagląda wieczność. Ta, która nie jest śmiercią. Czy jest życiem? Nie, nim też raczej nie jest. Lekarka wysyła mnie na oddział dzienny. Zdarza się.

ZAŚWIATY

duch Babci
Mi to najbardziej zależało, żeby Monika znalazła pracę. Taką przyzwoitą. Już nawet nie męża. Widziałam, jak robiło jej się słabo, kiedy próbowałam o tym mówić.
duch Matki
Patrzę na nią cały czas. Od kiedy wróciłyśmy do gwiazd, o niczym innym nie mogę przestać myśleć. Moje biedne dziecko. Zawsze była niebieskim ptakiem. Bez planów na przyszłość. I jak widzę, jak próbuje sobie radzić… przeraża mnie to, mamiku.
duch Babci
Co masz na myśli?
duch Matki
Ostatnio poszła po rentę, wiesz? I najbardziej zniesmaczyło ją, że na badaniu komisyjnym musiała chodzić na palcach po sali. W samych majtkach.
duch Babci
Bój się Boga! Hehe, zostało mi to powiedzonko… nieważne. Może Monika woli, no wiesz, może ona woli kobiety?
duch Matki
Nie o tym rozmawiamy, chociaż też myślę czasem o jej przyszłości… pod tym kątem. Ale Monika wielu rzeczy chyba jeszcze nie wie. Ciężko jej będzie z tą pracą, skoro wymyśliła sobie teraz, że będzie pisać.
duch Babci
Ale co pisać?!
duch Matki
Różne rzeczy pisze, teraz chyba jakiś scenariusz. Z daleka widzę tylko, że jest jakby podział na role.
duch Babci
Nie myślałaś Ewuniu, że to będzie inaczej? Dobry Boże, ja wszystko to sobie inaczej wyobrażałam.
duch Matki
Monikę?
duch Babci
Niekoniecznie. To tu, gdzie się plątamy. Zimno tu jakoś, i nieciekawie.
duch Matki
Tak, ja też w wiele rzeczy wierzyłam. Przede wszystkim zastanawiam się… nie obrazisz się mamiku, prawda?
duch Babci
Za cóż, dziecko, miałabym się obrażać. Zresztą równie dobrze możemy siedzieć tu całą wieczność. Miałabym wtedy dużo czasu na przemyślenia. Nie, nie obrażę się.
duch Matki
Zastanawiałam się więc , dlaczego ty i ja. Gdzie jest tatuś, gdzie są moje siostry.
duch Babci
Wiesz, Ewuniu, ja myślę, że my jesteśmy tak trochę w gwiazdach, a trochę w pamięci Moniki. I dlatego jesteśmy tu we dwie.
duch Matki
No to mamo zrób mi trochę miejsca! Nie tylko tu ciemno, ale strasznie się rozpychasz.
duch Babci
Przepraszam… no, ale przecież nie ma za co. To chyba nieistotne, znów. Może Monika pisze scenariusz, żeby zapewnić nam pamięć, pomyślałaś o tym?
duch Matki
Kto jej tam został na Ziemi? No, no, widzę, że dużo ma przyjaciół. Rodzina teeeeż, jest… jest ta druga Babcia…
duch Babci
Ciiiiszej, ja myślę, że ona może nas słyszeć.
duch Matki
Babcia?
duch Babci
Coś ci się, Ewuniu, wszystko dziś plącze. Monika. Słyszy nas tam gdzieś, w tym jej teraz.
duch Matki
Ale jak to, myślałam, że nas wymyśla.
duch Babci
Ewuniu, przecież jesteś jej matką.
duch Matki
No tak, a ty moją.
duch Babci
No więc mamy takie połączenie, taką kosmiczną pępowinę.
duch Matki
Tak? Pępowinę? Jakieś światy równoległe? Boję się, że jak ludzie się o tym dowiedzą, Monika wyląduje na resztę życia na oddziale zamkniętym.
duch Babci
Widać, że żyłaś na Ziemi krócej ode mnie… ona ma teraz depresję, to myśli trzeźwo.
duch Matki
Moment, co za depresja?
duch Babci
Depresja kochanie, nie wiem, dlaczego. Może czasy trudne. Nie tylko dla niej zresztą.
duch Matki
Ale myślałam, że Monika ma schizofrenię nie depresję.
duch Babci
No depresja, to taki… taki, taki… trudny chyba stan.
duch Matki
Mamo…
duch Babci
Próbuję coś wymyślić. Coś mi to przypomina, moje ostatnie lata życia chyba. Wnuczka mi mówi, babciu, masz depresję. Ale mi było wszystko jedno. Nie miałam już bliskich. Wnuczka kochana, ale jak zrozumie mój ból?
duch Matki
Ja teraz widzę, że ona niesie ten ból, który jej zostawiłyśmy. I chyba dlatego nie chce go przekazywać dalej. Rozmawiała z przewoźnikiem.
duch Babci
Rozmawiała z przewoźnikiem?!
duch Matki
Tak, tak…
duch Babci
Skąd ona go wzięła?
duch Matki
Nie wiem, może z Hadesu, może bardzo uwierzyła w tę książkę Kazuo Ishiguro, co ją przeczytała po ocknięciu się ze szpitalnej… psychozy.
duch Babci
A tak, tak. Cóż więc z przewoźnikiem?
duch Matki
To było za drugim razem, kiedy myślała, że to ten czas. I tak go do siebie przyciągała, że w końcu prawie… no i miała rodzaj wizji. Trochę to zbyt prywatne…
duch Babci
A my co, my nie jesteśmy może prywatne?
duch Matki
Ktoś tam był, kogo wtedy kochała.
duch Babci
I kto to był? Mężczyzna? Przyzwoity?
duch Matki
Gej.
duch Babci
Bój się Boga!
duch Matki
Spokojnie, wiedziała już, że to niemożliwe. Ale jakby był tam w zaświatach, i dotarli na wyspę Nienarodzonych Dzieci. Nie nie, coś mylę, po prostu wtedy się pojawił. Mężczyzna, ale to potem. Żebym się teraz nie pomyliła. Najpierw przewoźnik, no tak.

WYSPA

przewoźnik
Co tu robisz w tak młodym wieku przed ostatnią bramą?
Monika
Zużyłam swój czas na Ziemi i nic więcej mi nie zostało.
przewoźnik
Jesteś pewna?
Monika
Tak.
przewoźnik
Nie będę z tobą dyskutował, to nie jest moja rola. Ale czy przyprowadziłaś ze sobą pamięć ostatnio kochanego człowieka?
Monika
tak
przewoźnik
I jesteś pewna, że ta osoba wyraża zgodę na twoją śmierć?
Monika
tak
przewoźnik
Widzę dużo buty w tej odpowiedzi. Ale jesteś jeszcze młoda, więc pozwalam ci przemyśleć ją i odpowiedzieć jeszcze raz. A teraz przedstawię warunki, na których możesz tu wejść. Nie, nie, jeszcze parę pytań. Tym razem proszę o krótkie odpowiedzi, potem wrócimy do poprzedniej. Więc, czy jest na Ziemi ktoś, kto cię kocha?
Monika
Nie.
przewoźnik
Jeśli jesteś pewna… a czy ty jesteś zdolna kogoś pokochać?
Monika
Już nie… to znaczy tak.
przewoźnik
Splątana odpowiedź, ufam tej drugiej części. Kogo mogłabyś pokochać?
Monika
Może moje dzieci, tak, moje dzieci, na pewno.
przewoźnik
Komplikujesz, ale będę pomagać. Z kim chcesz mieć dzieci, skoro nikt cię nie kocha? Czy może chcesz mieć dzieci, żeby kogoś kochać…? Widzę, że już udzieliłaś sobie właściwej odpowiedzi. Pokażę ci coś teraz, popatrz. Stoimy przed ostatnią bramą, ale spójrz na wyspę obok. Co tam widzisz?
Monika
Gromadę dzieci, w różnym wieku.
przewoźnik
jakie ci się wydają?
Monika
Trudno powiedzieć.
przewoźnik
No, no, przecież nie chodzi o ocenianie. Zresztą to już ostatnia brama, walczysz o życie. Tu przyjmuję tylko szczere odpowiedzi.
Monika
Te dzieci są niezaopiekowane.
przewoźnik
Słucham? Właśnie. Prawidłowo. Jeszcze chwila a zleciałabyś do Hadesu. Mówię całkiem poważnie. Dopowiem, bo widzę, że tracisz siły. Są niezaopiekowane, ponieważ nikt ich tak naprawdę nigdy nie chciał. Urodziły się, żeby służyć cudzym celom. Potem zostały porzucone na pastwę losu. Może ci się wydawać, że też jesteś takim dzieckiem, i będzie to całkiem trafna obserwacja. Zwróć uwagę na to, że jesteśmy już w zaświatach. Tu możesz przybrać dowolną formę i stać się z trzydziestolatki odrzuconą przez rodzica pięciolatką. Zostać przed bramą na zawsze. Czy jesteś pewna, że nikt cię nie kocha?
Monika
Ja, ja…
przewoźnik
Ty, ty…
Monika
Ja…
przewoźnik
Ty…
Monika
Nie chcę umrzeć, ale co mi po takim życiu.
przewoźnik
Wracaj. Do jasnej anielki, wracaj na Ziemię natychmiast. Wróć tu dopiero, kiedy wszystko przemyślisz.
———
duch Babci
Wróciła?
duch Matki
Co ty tam szepcesz?
duch Babci
Grzeczniej, Ewuniu, na litość boską. Pytam, czy wróciła.
duch Matki
Tak, wróciła. I oby nie dotarła do nas za szybko, bo ma naprawdę mnóstwo do przerobienia.

MY TO MIŁOŚĆ

alchemik
Wszystkie składniki warzą się już w kotle, za chwilę przyjdzie czeladnik. Czy jestem gotów przekazać mu sekret kamienia filozoficznego, który tak długo próbowałem odkryć? On wydaje się wciąż wierzyć, że dzieli nas tylko krok od nieśmiertelności, mądrości i bogactwa przewyższającego wszystko na świecie. Czy powiedzieć mu, że nieważne, ile się wpatrywać w słońce, oświecenie nie nadejdzie, a wiatr, który podczas tej medytacji trąci nasze ramię przypominając o przelotności życia, orzeźwiając i pchając ku działaniom być może nie celowym, lecz wietrznie ulotnym, a jednak… Czy jestem gotów powiedzieć mu, że urok życia to ten wiatr właśnie, który pcha nas tu i tam, bardziej przypominając żywe serce niż Słońce? Nie da wiary. Wciąż mu w głowie majestatyczne okrążanie Słońca wokół Ziemi i metaforę tę zrozumie opacznie. Tymczasem my, w środku tego ponurego świata, ruszamy się przecież czas cały, niesieni wichrem przenajszczerszym, orbitując wokół oświecenia Słońca, które na zawsze jest nam niedostępne. Może jednak gdybym zdołał zatrzymać Księżyc… Ale oto słyszę śpiew, cenniejszy niż moje złoto i ten parszywy kamień! Wyjść muszę i podążać za śpiewem mojej mandragory, bo to ona musiała rozkwitnąć nocy dzisiejszej, to jej zawołanie słyszę…
mandragora
Czekam ciebie.
alchemik
Idę! Pędzę! Na skrzydłach najszybszego wichru lecę nad szczerym polem!
mandragora
Czekam ciebie.
alchemik
Aby zdążyć, przekroczę ten wzburzony strumień!
mandragora
Czekam ciebie.
alchemik
Zbiegam z góry, którą przed chwilą w trudzie zdobyłem.
mandragora
Czekam ciebie.
alchemik
Widzę światło w tych ruinach… rozpalili ogień… obyś była tam jeszcze!
mandragora
Czekam Ciebie, całkiem blisko jesteś, ale stój
alchemik
Moja jesteś!!!
mandragora
Powiedziałam stój, zatrzymaj się.
alchemik
A po co cię hodowałem, jak myślisz? Moją i moją jesteś tylko. Chowasz się pod ziemią na razie. Ale to ja wyciągnę cię z tej ziemi. Umilkł twój śpiew… Przyszedł mój moment. I nie martw się o swój los, lekarstwo rozdzielę na całą wieś, może i na te wokół. Rosłaś aby leczyć, kropiłem cię wodą święconą, użyźniałem ziemię. Teraz widzę te kilka złotych płatków, a gdy ziemię rozgarnę, nie zaśpiewasz już nigdy, za to rozśpiewa się cała wieś. Kwiatem będziesz dla tej wsi… ale co to? Dlaczego twój korzeń taki długi, czym są te młócące wokół ramiona?
mandragora
Bo jestem kobietą. Weź, przesuń się trochę, nie dam rady wyleźć z tej nory. Dobra. Teraz słuchaj. Przestań mnie denerwować tą siecią, z łatwością mogę ci ją wyjąć z rąk, o i popatrz. Wiedz, że teraz będziesz już milczał, bo jak robi mi się przykro, to samorzutnie zaklęciowa jestem, to znaczy nie muszę nic mówić, a ty i tak będziesz już tu stał jak kamień, aż jakiś, powiedzmy, powiew, nie rozkruszy twojego skamieniałego serca i nie nada ci z powrotem zdolności mowy. Więc teraz: ja mówię, ty słuchasz.
alchemik
mandragora
Nie pamiętasz mnie, no nie? W sumie tego się spodziewałam. To już raz, dwa… siódme wcielenie. Dobra, raz mnie poznałeś. Pamiętasz? Jasne, że nie. Byłeś wtedy gejszą, ja samurajem. Raz, tylko raz, zamieniliśmy się płcią. Ale ukradłeś wtedy moją świadomość, na co nie wyraziłam zgody. Zaraz ci powiem, jak to szło, ale na razie o naszym najkrótszym spotkaniu. Ja, samuraj, od razu wyznałem ci miłość, a ty co. „Kochasz mnie, a mnie nie pamiętasz”. I od razu popełniłem seppuku. Fajnie było? Pewnie, że nie. Pechowo wybrałeś wcielenie gejszy, życie dla innych. Więc było źle dla obojga. Wspięłam się potem po kosmicznej pępowinie do miejsca, gdzie żyją duchy. I czekałam. Na ciebie, oczywiście, aż skonałeś – nie będę przypominać okoliczności – i wymyślałam plan. Miałeś być alchemikiem, to akurat wyszło. Miałeś mnie hodować troskliwie, to też się nawet udało. Resztę pozostawiłam tobie, z jednym wyjątkiem. Chciałam być przez ciebie kochaną. Usłyszeć, dlaczego mnie pragniesz. Dlaczego, po tylu trudnych wcieleniach na Ziemi i poza nią, nie możemy stworzyć tego idealnego, w którym będzie między nami rzeczywista miłość.
alchemik
Ok, powiem ci coś.
mandragora
Jakim cudem?
alchemik
Chyba znów ci się zrobiło przykro.
mandragora
No tak, to mogło samorzutnie cofnąć zaklęcie.
alchemik
Przestań z tymi szafażami.
mandragora
Aha, przypomniałeś sobie siedem wcieleń?
alchemik
Tak, i powiem ci, że jeśli nie przestaniesz kombinować, to widzimy się ostatni raz.
mandragora
Żartujesz?
alchemik
Serio mówię, mam dość. I to nie dlatego, że chcę kogoś innego, ale po prostu chcę czegoś innego, rozumiesz?
mandragora
Ale przecież w tym celu to wszystko wymyślam! Nowe wcielenia, różne światy!
alchemik
No sorry, ale alchemik i mandragora? Już lepszym pomysłem była wiedźma i wilkołak. Była lepsza zabawa. Przestań się rumienić, przestań!! Powiem ci, o co chodzi. Teraz to odkryłem. Może to faktycznie nie był głupi pomysł z alchemikiem, ale bardzo głupi z mandragorą.
mandragora
Dlaczego?
alchemik
Alchemik – odkrywa, że nieśmiertelność nie istnieje, złoto to marność a miłość przemija. Mandragora – wie to wszystko od początku, ale całują się, jest ten twój lekki wicherek…
mandragora
Podobał ci się ten pomysł!
alchemik
…jest ten twój lekki wicherek i nagle o, znów jest miłość. Miałaś jakiś plan na to, co dalej?
mandragora
No tak, że chodzimy po świecie i ty opowiadasz, czym jest miłość.
alchemik
Dlaczego ja?
mandragora
Bo jesteś alchemikiem!
alchemik
A jaki świat stworzyłaś dla siebie? Bardzo nieżyczliwy. Przedmiotowo-wyglądowy, tak bym go określił. Jesteś teraz, cóż, piękna, ale to wszystko.
mandragora
Spoko, fajnie, rozumiem, masz lepszy plan, akurat w to uwierzę.
alchemik
Bądź dostojna choć na chwilę, proszę. Albo dostateczna, dostępna… Dobra, nie śmiej się, słowa mi się pomieszały. Tak się zdarza, jak się człowiek denerwuje. I nie udawaj, że nie wiesz.
mandragora
Plan.
alchemik
Tak, plan. No to zostawiamy świat. On będzie kompilacją różnych światów. Bo pewnie nie chce ci się już tworzyć nowego? No właśnie, a ja już mam dosyć konstruowania. Jak zamieniliśmy się rolami, było dość tragicznie, nie mówię o tej gejszy, choć tam też się popsuło. Nieważne, nie będę tego wspominał, bo to naprawdę była gruba pomyłka.
mandragora
Teraz jestem szczupła…
alchemik
Ale też za ładna.
mandragora
Jak to za ładna?!
alchemik
no błagam. Poza tym przepraszam, ale wyhodowałaś sobie ciało nastolatki, a ja zdziadziałem w tym czasie kompletnie. Wiesz ile mam lat? Prawie 90. Ja sobie tego nie wyobrażam.
mandragora
Dobra, plan.
alchemik
Ok, właśnie próbuję do tego dążyć, tylko ciągle przerywasz. Bierzemy świat. Jest ta Ziemia, bo jest ładna, naprawdę pięknie to stworzyłaś. Planety mi się też podobają i dzięki za pomysł z księżycem, choć nie myślałem, że kiedykolwiek może wyjść coś dobrego, jak ty podpowiadasz.
mandragora
Przed chwilą chciałeś, żebym rozśpiewała całą wieś.
alchemik
Słuchaj, wiem, że też robię wtręty, ale musimy się skupić. Weź przynajmniej tę sieć i zarzuć sobie na ramiona, bo jestem mimo wszystko dość skrępowany.
mandragora
Przepraszam.

alchemik
Nie szkodzi. Teraz ładniej wyglądasz. Trochę jak młoda Beyonce.
mandragora
To dopiero następny eon…
alchemik
Właśnie! Wracając do eonów! Mam plan, ale mam plan, ucieszysz się. Nawet nie wiesz, kiedy go wymyśliłem, co?
mandragora
kiedy siedziałam w jądrze Ziemi i rodziłam planetę.
alchemik
Skąd wiedziałaś?
mandragora
Sapałeś tak głośno i co chwilę wykrzykiwałeś „ale mam plan, ucieszysz się”. Niektóre z pomysłów były tak beznadziejne, że musiałam skorzystać z innych, żeby ten plan faktycznie mógł wyjść.
alchemik
Co masz na myśli?
mandragora
Na przykład: świadomość dla człekokształtnych. Jak ty to sobie wyobrażałeś? Że usłyszą głos Boga i co, staną się świadomi?
alchemik
Nie, no…
mandragora
Dlatego właśnie stworzyłam grzyby halucynogenne. Ktoś tam je zjadł, i po latach, po latach, nagle! Homo Sapiens.
alchemik
Znasz cały plan?
mandragora
Plan znam, ale wiele rzeczy jeszcze nie powstało.
alchemik
Co nie powstało?
mandragora
Bóg to był super pomysł. Chwila, kiedy rodzi się po tej naszej fuzji próżni i wieczności…
alchemik
Pamiętasz? Ale super!
mandragora
Tylko potem, jak wymyśliłam księżyc i tak ci się spodobał, że siedzieliśmy tam aż zziębłam do szpiku kości…
alchemik
Wymyślałem wtedy religie!
mandragora
No właśnie, z moich marzeń o cieple słońca.
alchemik
Uważam, że religie naprawdę ludziom pomagają.
mandragora
Tak? A kiedy co innego obiecałeś Żydom, a co innego katolikom? Albo jak kłóciliśmy się co do islamu tak mocno, że zapomnieliśmy, że to się tworzy na bieżąco, i spadła wtedy bomba na Hiroszimę?
alchemik
Czekaj, czekaj. Jak to tworzy się na bieżąco?
mandragora
Przecież to był twój pomysł?
alchemik
Chyba nie?
mandragora
Razem to wymyśliliśmy?
alchemik
No nie sadzę…
mandragora
Ja myślę, o naszym spotkaniu w świecie, w którym możemy się pokochać.
alchemik
To kiedy to spotkanie, bo tak bardzo ciebie czekam?
mandragora
I ja ciebie. Ale uzgodniliśmy. Ty i ja, we wszystkich istotach czujących. Spotkamy się, kiedyś, i będziemy tworzyć wspólnie miłość. Ale jako wszyscy zdolni do miłości.
alchemik
Jako wszyscy razem i każdy z osobna?
mandragora
Jako wszyscy razem i każdy z osobna.
alchemik
Czyli staniemy się miłością.
mandragora
Tylko w ten sposób.
alchemik
Staje się to możliwe.

PLASTIK I DUCHOWOŚĆ, PRÓŻNIA I WIECZNOŚĆ, ZAGADKI BEZ WYJAŚNIENIA

koleżanka
Pracuję teraz w sklepie.
Monika
Że jak?
koleżanka
W sklepie, wiesz? Sprzedajemy różności. Bazarek ze wszystkim, co potrzebne i całą masą innych rzeczy.
Monika
Bazarek różności… od kiedy tam pracujesz?
koleżanka
To już kilka lat. W pełni to zaakceptowałam. Wiesz, jeszcze po skończeniu studiów artystycznych próbowałam coś robić. Jeszcze mnie coś pasjonowało. Ale sklep daje stabilność. Pod wieloma względami jest bezpieczny.
Monika
Czujesz spokój wśród ludzi? Przecież ciągle się tam przewijają. Na mnie to działa lękowo.
koleżanka
Widzisz, dla mnie to problem z kimkolwiek porozmawiać. Po psychozie, diagnozie, leczeniu – wszystko się jeszcze bardziej skomplikowało. Dlatego sklep jest przystanią. Kontakty są zminimalizowane, a cała przestrzeń obiektów jest do mojej dyspozycji.
Monika
No tak, ale te kontakty… Przecież ludzie bardzo męczą. Tym bardziej, kiedy ciągle czegoś od ciebie chcą. Kocham ludzi, ale czasem mam ich serdecznie dość.
koleżanka
Nie przejmuj się. Mi ciężko wyobrazić sobie, że można znaleźć przystań w ludziach. Na wielu się zawiodłam.
Monika
Chcesz opowiedzieć o tym więcej?
koleżanka
Nie bardzo.
Monika
Może mogłabym pomóc?
koleżanka
Nie, nie… Wiesz, opowiem ci anegdotę. Będzie o plastiku.
Monika
I antropocenie?
koleżanka
Nie bardzo. Zupełnie o czymś innym. Byłam wtedy w Londynie i pracowałam w fabryce plastiku. Produkowała przeróżne części. Trudno mi powiedzieć, jakie miały przeznaczenie, nie pamiętam za dobrze. Było tego mnóstwo, na wielkiej hali. Każda maszyna tworzyła jeden element, w seriach. Gorąca masa, mająca niebawem stwardnieć w plastik, wlewała się w matrycę. Zawsze były jakieś naddatki, które się z niej wylewały. Szybko osiągały właściwą gęstość i trzeba je było odciąć, zanim maszyna wykonała kolejny ruch. Całe stosy odpadów… Zbierałam je. Plastik zaczął mnie fascynować. Przybierał niezliczone kształty, układające się w odrębny świat. Sztuczny, a jednak w jakiś sposób mimetyczny. Znajdowałam gałęzie. Rozłożyste kwiaty. Zwierzęta i małe ludziki – jeśli się przyjrzało bliżej, miały nawet twarze. Kiedy na hali zauważono, że zbieram plastik, zaczęli mi go znosić. Nadzorczyni i współpracownicy. Zbierałam też wiórki aluminium, które zostały po produkcji matryc. Miałam tego całe stosy. Plastik o różnych gęstościach, elastyczności, wielobarwny i wielokształtny. Fotografowałam go komórką. Potem miała być wystawa.
Monika
Bardzo chciałabym ją zobaczyć.
koleżanka
Wszystko wyrzuciłam. Zdjęcia skasowałam.
Monika
Przykro mi!
koleżanka
Słuchaj, jeśli czujesz litość, to niepotrzebnie cokolwiek opowiadałam.
Monika
Raczej byłam ciekawa, jak to wygląda. Brzmi nietypowo.
koleżanka
Wiesz, to było wszystko, co wtedy miałam. A przecież i to zniszczyłam.
Monika
Na czym się więc opierałaś w tym okresie?
koleżanka
Na niczym. Pozbyłam się wszystkiego. Także dowodu, telefonu, kluczy.
Monika
To znaczy…
koleżanka
Natknęłam się w końcu na kogoś znajomego i mi pomógł.
Monika
Brzmi trochę strasznie.
koleżanka
Być może, ale byłam wtedy szczęśliwa. Wiesz? W tej próżni, bez absolutnie niczego.
Monika
U mnie było zupełnie inaczej. W chwilach szczęścia czułam się jakby wypełniona czasem. Może da się to wyjaśnić… Tak jakbym miała milion żyć, a jednocześnie była jedna, i żyła tym milionem żyć w wieczności.
koleżanka
To nie było przerażające?
Monika
W końcu takim się stało. Ale bardzo lubię ten stan, kiedy wszystko jest jakby snem iskrzącym się milionem znaczeń. Czasem się zastanawiam… Znasz na pewno teorię o światach równoległych. Zresztą nie trzeba fizyki, dużo tego w literaturze. Życie snem. Raz udało mi się spisać coś takiego, co chyba najpełniej oddaje te momenty niecodziennych przeczuć. A może to jest moje życie? Jeśli chcesz posłuchać, mam chyba tą kartkę wśród papierów.
koleżanka
Czemu nie. Chętnie posłucham.
Monika
W porządku. To jest historia o mnichu, w sumie nie wiem, czy sen, czy opowiadanie. Rzadko udaje mi się coś napisać o poranku, a to na pewno był ranek. Wstałam i zaczęłam pisać.
koleżanka
Czytaj.
Monika
Mnich był zmęczony swoim długim życiem poświęconym na nieustanne modlitwy. Mimo, że co dzień chwalił Boga myślą, uczuciem i recytacją, nie dawało mu spokoju to, że na te modlitwy nie było żadnej odpowiedzi. Postanowił więc wyruszyć w podróż. Przywdział wędrowną szatę i zarzucił tobołek z żywnością, jako jedyną cenną rzecz zabierając pierścień, który odziedziczył po swoim zmarłym mistrzu. Zamierzał wędrować nieustannie, aż odnajdzie Boga. Zmierzch zastał go nad jeziorem. „Dziwne” pomyślał „tyle lat wędrowałem wokół klasztoru, rozmawiałem z przejeżdżającymi tędy ludźmi i ani razu nie słyszałem o tym jeziorze”. Sąsiedztwo wody wydawało się być dobrym miejscem na nocleg i poranną ablucję. Trzciny kołysały się jednostajnie, a nad powierzchnią akwenu snuły się delikatne jesienne mgły. Mnich wzdrygnął się, ogarnięty chłodem; poprawił tobołek i już miał zacząć budować szałas z drwa z pobliskiego lasu, kiedy zza mgieł ukazał się jego oczom zarys budynku stojącego na niewielkim wzniesieniu. Była to kaplica w stanie kompletnej ruiny, zachowało się jednak sklepienie – dobra ochrona przed jesiennym deszczem. Mnich rozwiązał tobołek i zrobił sobie z niego posłanie; ułożył się do snu z zamiarem modlitwy, ale jego powieki jakby skuł ołów: zasnął natychmiast. Wtedy objawiła mu się kaplica, w której spał, trawiona ogniem podczas gdy jego ciało spoczywało wciąż w środku. Nagle obudził się i ze zdziwieniem dostrzegł, że wciąż widzi swoje ciało leżące na podłodze. Ogień wciąż szalał i mnich pojął, że stał się tym ogniem. Pojąłby może więcej, gdyby nie to, że chwilę później jego własny ogień strawił świadomość. Łuna bijąca od kaplicy zaalarmowała okolicznych mieszkańców. Biegli do niej ze wszystkich stron, wznosząc okrzyki radości. Wiedzieli bowiem, że oto pali się stara kaplica Boga Ognia, który dał im tym znać o swoim odrodzeniu. Gdy pożar ustał, wysłano na zwiady starego kapłana, który dotąd służył Bogu Ognia w ukryciu, aby odmówił modlitwy. Przestąpił próg kaplicy, przecierając pot z czoła. Całe życie chwalił Boga myślą, uczuciem i recytacją, ale nie dawało mu spokoju to, że na te modlitwy nie było żadnej odpowiedzi. Teraz Bóg Ognia objawił się w kaplicy i życie można było uznać za zakończone. Musiał jednak spełnić żądanie społeczności, zaczął więc odgarniać popiół z posadzki. W tumanach kurzu coś błysnęło; był to pierścień, który kapłan podniósł i założył na palec. Wtedy mnich obudził się.
koleżanka
W jaki sposób to przypomina twoje życie? Chodzi o ciągłość między dniami i nocami?
Monika
Możliwe, ale chyba chodzi o ten mozół. O mozół pracy, która nie przynosi efektów, o stawianie pytań, na które nie znajduje się odpowiedzi. Choć ona przecież gdzieś jest przez cały ten czas. Przynajmniej takie mam wrażenie. Ale tak naprawdę wolałabym tego nie interpretować.
koleżanka
Życie jest tu i teraz.
Monika
Tak, chyba tak. Chcesz jeszcze herbaty?

EPILOG. SPACER NASŁONECZNIONYM BULWAREM

czyjś głos, w sumie nieważne, czyj – ale jednak Moniki
samotnie wędrują moje stopy po nasłonecznionym bulwarze
stopa lewa
dotykam
stopa prawa
betonu
stopa lewa
lepkiego
stopa prawa
asfaltu
mewy
latamy
gołębie
gruchamy
słońce
(świeci: jeszcze – bo istnieje jeszcze jako gwiazda, i już – bo dopiero zaczął się dzień)
przechodnie
(nie ma ich)
ławka
(zachęca do spoczynku)
lekka bryza
(wieje)
Monika
linia to nieskończony zbiór punktów. Czas, droga, ruch – niezliczona ilość punktów spoczynku. Pięć pięter ego tworzy egobudowlę, dostrzegalną tylko w ciszy, nadbudowaną na fragmencie tej linii, a może po prostu jest to kosmiczny zapis jakiejś galaktyki, jakiegoś małego świata w lub poza Drogą Mleczną. Linia ta to duchowość i tylko ona może stać się parterem budowli. Linia druga, zdrowie, to konieczne do przejścia warunki zrozumienia… intelektu, który jest kolejnym piętrem egobudowli. Emocji uczą nas relacje społeczne, a gdy zrozumiemy ich ważność i doznamy nimi przesytu, budzimy swoją seksualność, a więc wyłania się kolejne piętro. Następnym, i w odbytym tu spacerze przez pewną historię – ostatnim piętrem, jest relacyjność i dopiero wtedy mamy

 

(pstryk) (ego)